To stary wątek, ale ja jestem na początku drogi i mówienie o tym jak to się zaczęło i co działo się na początku bardzo mi pomaga. Powiem więc i tutaj. My mieliśmy dużo szczęścia, bo od początku trafiliśmy na pomocnych ludzi i mieliśmy wsparcie od najbliższych. Ale to co najważniejsze to pożegnanie córeczki. Po porodzie zostaliśmy z nią sami na dwie godziny, mogliśmy ją przywitać i pożegnać jednocześnie. Była z nami moja przyjaciółka (położna) i nasi rodzice i oni też Maleńką żegnali. Drugie pożegnanie Maleńkiej było tuż przed pogrzebem, widzieliśmy ja ubraną w sukieneczkę, którą jej kupiliśmy. Wyglądała tak ślicznie. I trzecia ważna rzecz to pogrzeb i to, że sami zanieśliśmy trumienkę do grobu. To zasugerował nam ksiądz i bardzo jestem mu wdzięczna, choć bałam się, że nie dam rady. Jednak daliśmy i to, że tak się stało i rozmowy o tym dały nam potem dużo siły. Myślę, że warto się nie bać, albo raczej bać się a mimo to iść i robić to, czego się boimy. To wszystko było możliwe dzięki mojemu mężowi, który okazał się być cudownym człowiekiem. Załatwiał wszystko, a ja chodziłam za nim jak cień, robiłam co mi kazano, ale teraz wiem, że to było ważne. Pomagała mi bardzo obecność męża, od początku był blisko, w szpitalu byliśmy cały czas razem, mógł zostać na noc, był przy porodzie, przecinał pępowinę, trzymał córeczkę do chrztu. Bardzo jestem mu wdzięczna i dumna z niego. Zrobiliśmy Maleńkiej zdjęcie i choć nie chcieliśmy tego, teraz jesteśmy wdzięczni, że nas do tego namówiono. W szpitalu pomogło zachowanie personelu. Myślę, że mogę powiedzieć, że "rodziłam po ludzku". Było tak jak być powinno - z empatią. Był jeden mały zgrzyt, ale to mam nadzieję wyjaśnimy z ordynatorem. Tylko musimy się zebrać i tam znowu pójść. Nie poradziliśmy sobie, ale to co stało się na samym początku bardzo nam pomogło przejść przez ten pierwszy etap zupełnie czarnej rozpaczy. ----- Moja Oleńka (41tc) *+21.09.2012
|