Jestem prawie pięć miesięcy od czasu kiedy straciłam swojego ukochanego i tak długo wyczekiwanego Michałka. Przechodziłam przez wiele etapów buntu, żalu i pretensji do Boga. Było różnie ale nie umiem i chyba niepotrafię odpowiedzieć sobie na ciągle nurtujące mnie pytanie dlaczego? Nikt nie jest w stanie mi tego wytumaczyć, mój bunt rośnie z dnia na dzień. Nie potrafię wejść do kościoła i powiedzieć Panie Boże jest OK i nie mam pretensji, żalu bo tak nie jest. Myślałam, że czas ukoi mój ból i cierpienie, ale jest odwrotnie on się nasila z dnia na dzień. Mój mąż tak samo to przeżywa. Niedługo zostane matką chrzesną mojej siostrzenicy i nie wiem jak mam do tego podejść jak spojrzeć Bogu "w oczy" w kościele, jak się wyspowiadać z tych wszystkich myśli i uczuć jakie we mnie siedzą od 13 października 2005 roku. Czy kiedykolwiek powiem Panie Boże to była twoja wola i rozumiem ją? Czasami myslę, że taka chwila nigdy nie nadejdzie.