Rozumiem Cię, tak naprawdę i szczerze, choc teraz mam trochę inny punkt widzenia.
Nie myśle, że rodzice są sobie sami winni, bo za malo wierzyli. Ja kiedyś wierzylam bardzo, bardzo mocno choc los tez mnie nie oszczędzal. Potem wiara się trochę zagubila, ale ZAWSZE bronilam Boga, kościola i sensu tego wsystkiego. I cóż nie uchronilo mnie to przed tragedią- tez moje Dziecko umarlo nim je poznalam. Więc można powiedzieć, że chyba nie ma reguły.
Lekcja pokory, świety w niebie, przepustka do Boga, radość bo dziecko jest szczęsliwe w raju itd. ... myślę, że to wszystko to jest jedynia marna próba odpowiedzenia sobie na pytanie dlaczego się tak stalo oraz proba nadania jakiegoś ponad wymiarowego sensu temu co się stalo.(choc takie tłumaczenia też doprowadzaly mnie do szalu) Ja już nie myślę, że moje dziecko umarło, żebym byla lepsza, pokorniejsza, wrażliwsza, szczęśliwsza (?!) itd., tylko ze taka powoli chcąc nie chcąc ( a uwierz mi, że moje podejscie do Boga i tego wszystkiego po stracie bylo gorsze i jeszcze bardziej odlegle niz Twoje)się po prostu staje PRZEZ to, że Ono umarlo. Nie po to, ale przez to. Pytaie dlaczego moje dziecko umarlo pozostanie zawsze bez odpowiedzi.
Co do księży to oczywiście niestety zgadzam się z Wami wszystkimi, że są po prostu beznadziejni. Mnie i mojemu męzowi ksiądz powiedzial tylko tyle, ze to wielka tragedia, ale "pamietajcie - nie mozecie odejsc od Boga!!!" Tylko, że nie powiedzial już jak to zrobic, gdy najwiekszy żal ma się własnie do Boga. Mimo naszych próśb, nie raczył się pojawic u nas w domu, żeby pogadać...
A tak na marginesie to myślę, że "ofiara" byłaby najskuteczniejszym argumentem wobec księdza. Pozdrawiam Was wszystkie cieplutko.
|