No to ja (z mężem) jestem tym rodzicem, który nie potrafi wychowywać. Oczywiście jako jedyna wśród rodziny i znajomych. Mój najstarszy ma zdiagnozowane adhd. Nie jest na żadnych lekach, bo jestem ich przeciwniczką. Teraz zaczyna dorastać i się bardzo uspokoił. Ale problemy zaczęły się już w przedszkolu. Np. jako 5-latek podpalił papiery w koszu na śmieci w łazience przedszkolnej zapałkami, które znalazł jak grupa szła z panią na spacer. Jako 4-latek urwał się z przedszkola (pani nie widziała), ubrał się - była jesień, wyszedł z przedszkola i poszedł do mojej mamy, która mieszkała ok. kilometra od przedszkola (my mieszkaliśmy wtedy na wsi pod miastem, więc do domu nie przyszedł). Jako 7-latek znalezionym scyzorykiem straszył dzieci na podwórku. To był też czas podciągania mi pieniędzy z portfela (raz była to grubsza kwota). Takich "wejść" miał całą masę. I to nie jest tak, że u mnie w domu nie ma żadnych zasad. Są. I to jasne i oczywiste. Nie jestem zwolenniczką bicia, sama się wychowałam bez bicia i jak widać da radę. Mąż też nie jest, pewnie dlatego, że był bity za każdą pierdołę ale też wyszedł na ludzi. Ale czasami jasne określenie zasad nie wystarczy. Czasem dziecko jest(!) trochę inne co nie znaczy opóźnione (ze względu na wysoki iloraz inteligencji poszedł rok wcześniej do szkoły). I nie zawsze jest to wina nieudolności rodziców. No chyba, że wszyscy urodzili się z umiejętnością wychowywania dzieci a ja nie. Do tej pory nie nauczyłam go mówić przepraszam (udało mi się dziękuję i proszę). Uważa, że jeśli się z jakiegoś powodu gniewasz to twój problem. Wychodzi i czeka aż ci przejdzie. Po szkole zamiast prosto do domu idzie do kolegi (na szczęście tego samego) chociaż powiedziałam, że ma przychodzić ale muszę to powtarzać codziennie rano zanim wyjdzie. Naturalną karą było to, że spóźnił się np. 3 godziny na obiad i musiał czekać na kolację (ok.1,5 godz.). Następnego dnia zostałam wezwana do szkoły bo ryczał, że go głodzę (wtedy miał 10 lat i ok. 60 kg wagi). Sytuacja z boku śmieszna ale moje argumenty nie były na tyle mocne, żeby nauczyciel stanął po mojej stronie - sprawa obiła się o pedagoga. I takich rzeczy była cała kupa. Praktycznie od 7 lat jestem zaskakiwana przez niego na różne sposoby. Ale to nie oznacza, że sobie odpuściłam. Granice są. Niestety często przekraczane. Zasady obowiązują. Niestety gorzej z ich przestrzeganiem. Są kary i są nagrody. Te drugie rzadziej. Jedna uniwersalna zasada jest taka, że to narazie ja rządzę w tym domu, dziecko nie jest jeszcze na to gotowe. Jak będzie - to pewnie będzie miało już swój dom. Nie wiem jak uda mi się wychować młodsze dzieci. Póki co widzę u średniego zupełnie inny charakter. Już mówi przepraszam. Oczywiście miewam wyrzuty sumienia, że może wtedy a wtedy zrobiłam źle i teraz starszy jest jaki jest. Kiedyś wydawało mi się, że wszystkie zachowania człowiek wynosi z domu, uczy się przez przykład od rodziców. Niestety zostało to zweryfikowane przez życie. I owszem zdarza mi się wściec, krzyknąć, czy wysłać do swojego pokoju bo jak dorwę to będzie źle. Ale jestem tylko człowiekiem, który ma granicę wytrzymałości. A wychowanie nie może być bezstresowe. Naturalnie fajnie by było najpierw się uspokoić, zrelaksować, przemyśleć co się powie, jak zareaguje, czy się dziecka czasem nie urazi, czy się go nie zdenerwuje, czy może lepiej wogóle nie zareagować bo będzie się moczyło w nocy. http://lauratremska.pamietajmy.com.pl
|