11 wrzesnia tego roku w 7 tc odszedł mój Macius, tak go nazwałam.Nie mam do Boga pretensji, gdy ważyły się dni czy wszytsko będzie dobrze czy stracimy go, zawierzyłam całą siebie i to maleństwo Bogu i Matce Najświętszej, nie jestem jakims moherowym beretem, czy dewotka codziennie w kościele. Ale myślę że mi jest latwiej, nie oskarżam nikogo że to przez niego, nie oskarżam Boga że go prosiłam a on mnie nie wysłuchał. To nie ma sensu, mam w niebie aniołka, kocham go bardzo.Pan Bóg i moja wiara pozwala mi znieśc ból jaki przezywam, zwłaszcza że jestem teraz sama, męża nie było przy mnie, czeka mnie jeszcze za miesiąc spotkanie z nim i konfrontacja uczuć, gdyz nie da się przez telefon powiedziec o swoich uczuciach.
|