Powiem Ci w tajemnicy, Zgrywusko, że ja nadal marzę o "Niebie na ziemi", z nią. Marzę o tym dniu, kiedy będzie tzw. koniec świata, a tak naprawdę świat stanie się nowy. Mam takie mało biblijne obrazy w głowie, nie wiem, czy nie lekko heretyckie;). My (moja rodzinka) w ogóle tego nie zauważymy, bo nie będzie grzmotów i trąb, tylko będziemy sobie siedzieć przy śniadaniu, aż tu nagle przy stole jakby nigdy nic zjawi się też Hania i jeszcze Ten Świetlisty Ktoś, kto ją do nas przyprowadzi. Ależ to będzie piękne Wielkanocne Śniadanie...
Wtedy ten świat wreszcie przestanie być kruchy, bo nie miał taki być - nic o tym nie ma w opisie stworzenia. A my ludzie będziemy piękni, tacy, jak On nas widzi. Myślę, że Bóg nie chciał nam niczego pokazać ani udowodnić przez śmierć naszych dziewczynek. Ale oczywiście, to tylko moje intuicje, wyżebrane przez łzy na modlitwie. A może łatwiej byłoby przyjąć, że On jednak miał w tym swój cel? Może ta bezsensowna śmierć miałaby wtedy jakiś sens?
Wiesz, zanim zaczęłam się tak naprawdę cieszyć moimi ziemskimi chłopcami musiało minąć wiele czasu, jakieś 1,5 roku. Pamiętam, że którejś nocy patrzyłam, jak śpią i zupełnie niespodziewanie wreszcie to poczułam... Wiem, że i na Ciebie przyjdzie kiedyś ta chwila. Tego Ci życzę w tę wyjątkową noc!
kasia
|