Nasza upragniona Marysiu, Maju-jak mówi o Tobie Twoja 3.5 letnia siostra Zosia. Byłaś naszym kolejnym szczęściem, upragnionym dzieckiem,zaplanowanym... Wszyscy czekaliśmy na Ciebie, nasz kolejny cud, szczęście. Głaskałam jeszcze płaski brzuch i cieszyłam się, że tak fajnie wszystko idzie, że nie ma zagrożenia, że rozwijasz się bardzo dobrze. Tatuś codziennie mówił do brzuszka, głaskał i śpiewał piosenki, a Twoja siostra Zosia wszystkie zabawki chowała do szafki dla dzidziusia, w sklepie chciała wszystko zabierać do domu by dzidziusiowi niczego nie zabrakło... Cieszyliśmy się bardzo gdy na USG pokazałaś, że oto jesteś Marysią, dziewczynka i siostrą. Wszystko jak w bajce do pamiętnego dnia 19 listopada 2011. Ku mojemu przerażeniu podczas mieszania zupy odeszły mi wody. Byłam przerażona. Szybko pobiegłam do szpitala, tam izba przyjęć i badanie: bezwodzie, groźnie zabrzmiało, ale zaraz potem spokojny głos lekarki, że czasem tak się zdarza, że trzeba będzie pozostać w szpitalu na dłużej, na jak najdłużej bo to dopiero 25 tygodni. Nastawiłam się więc na długie leżenie, szybko przyzwyczaiłam się do leżenia plackiem, do załatwiania wszystkich swoich potrzeb w łóżku, myślałam, że święta będę spędzała w inny sposób jak zawsze, że w szpitalu przecież nic złego się nie stanie ,że przecież Marysia jest teraz najważniejsza... Z czasem nawet polubiłam tą salę szpitalną, świetne dziewczyny z sali, wspaniałe położne, lekarze itd... 7 grudnia coś jednak się wydarzyło i wystąpiły bóle porodowe. Rano byłam na porodówce, wspaniała opieka lekarzy, usakajanie przez prowadzącą lekarkę, że będzie dobrze bo mała ma przecież skończone 28 tygodni, że ma całe 1 kg wagi, przecież w USG dzień wsześniej była prawidłowo rozwinięta, że przecież dostała zastrzyki na wzmocnienie płuc. Nie było innej opcji jak tylko ta, że musi być dobrze. Urodziła się Marysia, 35 cm długości, 1 kg wagi. Mąż był zachwycony. Opowiadał mi później, że jest śliczna, że ma ciemne, kręcone loczki, że wcale nie wygląda na malutką, że otwiera oczka, rozgląda się... Nie widziałam jej żywej, nie pokazano mi jej po porodzie bo była niewydolna i musiała być reanimowana, potem respiratorek, i nagłe pogorszenie stanu, wylewy III stopnia do mózgu, przestały pracować nerki, żołądek...Była na trzecim piętrze na OIOMie, walczyła o życie razem ze mną bo ja zaczęłam się pogarszać, po cc pojawiła się szybko bardzo wysoka temperatura i podejrzenie sepsy, niestety mała też miała sepsę. Mnie udało się ją zwalczyć, Ona była za mała... Marysia zgasła godzinę po swoim chrzcie świętym, dołączyła do Aniołków. Zobaczyłam ją własnie zaraz po odejściu. Była śliczna. Wycałowałam ją, pooglądałam, dotknęłam każdy fragment jej jeszcze ciepłego ciałka, zachwyciłam się jej pięknym uśmiechem... Minął już miesiąc, jest nieco lepiej i żyję tym, że Marysia przychodzi w snach naszej Zosi i, że jest szczęśliwa, macha do swojej ziemskiej siostrzyczki, bawi się z nią w a ku-ku, wygląda pięknie i uśmiecha się. A ja? Mam mieszane uczucia bo na jakiś czas zaginęła moja domunentacja w szpitalu, bo nikt do końca nie powiedział co się stało, skąd taka straszna bakteria skoro przez cały okres pobytu na patologii wymazy i posiewy z krwi były jałowe??? Oczekuję zwykłego przepraszam, nikt nie zwróci mi Marysi... Dobrze, że mam oparcie w mężu i rodzinie, że jest Zosia,że jest Bóg Marysiu. Pomóż nam w zrozumieniu tego wszystkiego. Kochamy Cię bardzo i już na zawsze będziesz w naszych sercach Agnieszka, mama Marysi ( 28 tc ), żyła 2 dni
|