Nie wiem, czy mogę powitać Państwa słowami "Dzień dobry" bo moje dni od pół roku nie są dobre... Pół roku próbuję żyć bez Kuby, mojego 15-letniego synka. Na dworze wiosna, a ja płaczę, bo jego nie ma. Chorował na nowotwór. Zabrał mi go podstępnie i szybko. Walczyliśmy tylko rok. Kuba jest nadal miłością mojego życia. Nadawał mu sens. Nie mogę zrozumieć, dlaczego on? Kiedy patrzyłam z dumą i miłością na moje dzieci, jedno nagle zostało mi odebrane. W cierpieniu był dzielniejszy ode mnie. Dbał o nas, nie chciał, żebyśmy płakali kiedy umrze, mówił: "mamusiu... zawsze będę z wami", zapewnił, że będzie na mnie czekał... Są dni, kiedy tak bardzo chcę do niego iść i boję się, że nie będę godna, żeby go spotkać...przytulić... Codziennie powtarzam mu że go kocham i proszę go o wybaczenie, że nie znalazłam choroby wcześniej. Tak bardzo mi ufał, a ja dałam się uspokoić lekarzom, że tylko dojrzewa... Próbuję żyć dla męża i córki bo jestem im potrzebna, ale nic mnie nie cieszy, życie pozbawione szczęścia nie ma sensu... Codziennie rano budzę się w koszmarze - w życiu bez Kuby. Nocą czekam na sen, który przyniesie mi złudne ukojenie - jego obraz, który znika, gdy otworzę oczy... Kuba, tak bardzo Cię kocham.... Kuba, Kuba, Kuba... Tęsknię i wycieram mokre policzki... Mój Synek musiał pogodzić się z tym, że u progu życia zgaśnie... Nie rozumiem, dlaczego? Nigdy się z tym nie pogodzę... http://jakubfijalkowski.pamietajmy.com.pl m.fijalkowska
|