Jak dawałam radę? Hm..początki mało co pamiętam, to były dni, tygodnie na psychotropach,nie pracowałam,to byl czas głównie w łóżku spędzony,na modlitwach , żeby Bóg wziął mnie a zwrócił syna..niektórzy delikatnie zaczęli napominać,żebym wzięła się w garść bo jeszcze mam dla kogo żyć (była córka i syn jeszcze)i powoli zaczęło do mnie docierać, że skupiając się na własnym bólu, zaniedbuję najbliższych, którzy też cierpią. I bardzo mi pomagały rozmowy o Nim, czy to z córką, czy dziewczyną z którą chodził (odwiedzała mnie bardzo często po wypadku), wspominaliśmy Go, jaki był , co robił..często towarzyszył temu płacz ale mówienie o Nim bardzo mi pomagało. Ale myślę, że to dobrze , że jednak musi Pani rano wstać i wyjść do ludzi, choć obecność innych bywa męcząca i irytująca niekiedy, to wiem , że siedząc samemu człowiek nie jest w stanie powstrzymać napływających myśli i męka jest niesamowita.. I pomaga mi gdy mnie dopada, to myślę, że być może Syn widzi to i też przez to cierpi gdzieś tam, i żeby nie dodawać mu zmartwień to staram się trzymać. I Ty się trzymaj Pani Bożenko, bo nie ma wyjścia, trzeba żyć..
|