(Dużo tego, ale przeczytaj proszę) Myślę, że
wszystkie nasze decyzje w "tamtym" czasie były dobre. Ja wcześniej też nic nie
wiedziałam o tym, że ciąża może skończyć się porodem martwego dziecka i chociaż w szpitalu
od razu mówili mi, że może skończyć się śmiercią córeczki to do końca w to nie wierzyłam.
Byłam ponadto przekonana, że uwierzę w moją ciąże dopiero jak urodzę, usłyszę pierwszy krzyk
Zosi i wtedy gdy położą mi ją na brzuchu. Myślałam (i nadal tak myślę), że to musi być
najszczęśliwszy moment w życiu. Bardzo więc czekałam na styczniowy termin, bo wcześniej
jakby nie czułam się mamą, aż w szpitalu, chciałam żeby mój brzuch wreszcie urósł, jak
przystało na 7. miesiąc i nie mogłam doczekać się córeczki. Po tym jak Zosi przestało bić
serduszko, a mi na drugi dzień podano tabletkę na wywołanie porodu, bardzo się bałam.
przeniesiono mnie do osobnej sali, przyszła pani psycholog i to ona zaczęła mówić mi co może
się wydarzyć. Mówiła mi, żebym pomyślała nad tym, czy będę chciała widzieć Zosię po
porodzie, przytulić ją, przyjąć kartkę z odciskami stópek. Powiedziała też, że zwłoki można
będzie odebrać i pochować dziecko. W tym szpitalu to standardowa procedura. Wtedy pierwszy
raz dotarło do mnie, że czeka mnie pogrzeb mojego dziecka. Ja kierowałam się wewnętrznym
przekonaniem. Od razu wiedziałam, że nie będę chciała widzieć córeczki, że lepiej będzie,
gdy będę ją mieć w sercu, nie we wspominaniu widoku jej gdy już nie żyła. Bałam się myśli o
tym, że będę ją widziała martwą. Po porodzie, za kilkukrotną namową położnej, zgodziłam się
przyjąć kartkę z odciskami stópek. Pani bardzo namawiała, powiedziała, że jeśli nie teraz to
będę chciała zobaczyć kartkę jutro, za tydzień, za rok, albo za 5 lat. I się zgodziłam.
Zrobiłam to prawie wbrew sobie, bo stwierdziłam, że wszystkie "ziemskie" pamiątki
nie są w stanie "zapamiętać" mojej Zosi, że zrobię to tylko ja, w moim sercu.
Kilka dni później zobaczyłam ślady malutkich stópek, które prześwitują trochę przez kopertę,
ale koperta nadal jest zaklejona. Wtedy byłam przede wszystkim w szoku. Myślę, że dopiero
drugiego dnia po porodzie, gdy zadzwoniłam, żeby mnie stamtąd zabrać, wszystko powoli
wracało. Wcześniej nie przeszkadzało mi, że leżę na sali z kobietą, która również urodziła w
28tc, ale jej dziecko żyło. Mój poród był dramatem, dla położnych również, chociaż obeszło
się bez krojenia i innych komplikacji. Poród martwego dziecka jest nie do opisania. Po
wszystkim czułam przede wszystkim ulgę, usłyszałam, że byłam dzielna, więc nawet czułam
dumę, że sobie poradziłam. Wszystkie smutki przyszły następnego dnia i wątpliwości, czy
dobrze zrobiłam nie chcąc jej zobaczyć. Pojawiły się też obawy, czy aby nie zraniłam się
bardziej, bo usłyszałam, że większość kobiet chce widzieć swoje dzieci, pożegnać je,
przytulić. Nie zniosłabym też widoku malutkiej białej trumny. Prochy Zosi zostały złożone w
urnie. Po wyjściu ze szpitala chciałam tam wrócić i nadal mieć Zosię w brzuchu. Zaczęłam
bardzo tęsknić i to trwa do dzisiaj. Pamiętam, że powiedziałam znajomej, że chcę pochować
moje dziecko, ale nie chcę, żeby to był pogrzeb. Dość absurdalnie to musiało zabrzmieć. To
wszystko działo się ze mną i z Zosią, ale wtedy jakby nie czułam, że gramy główną rolę.
Czułam się bardziej jak widz. Wiem, że było to właściwe, tam i w tamtym momencie. Najlepiej
nie zarzucać sobie niczego, nie żałować. Nic nie zależy wtedy od nas samych. Ja miałam panią
psycholog, która w szpitalu jest 24g/h i ona uprzedziła zdarzenia, bo sama nie
przewidziałabym niczego. Ten szpital bardzo polubiłam, to ważne. Myślę, że będę z nim
związana w związku z moimi następnymi porodami, gdyby Bóg dał mi kolejne dzieci. Wszystkie
nasze decyzje w "tamtym" czasie były dobre. Nie martw się teraz o zwłoki Twojej
Patrycji. Pamiętaj jednak o niej i rozmawiaj jeśli poczułaś teraz, że chcesz.
|