Ze mna jest podobnie jak z Mela. Zawsze wierzyłam, to mi tez pomoglo przetrwac najtrudniejsze dni po odejsciu Amelki. Kazdy człowiek ukochany jest przede wszystkim przez Boga. Ale wiedziałam ze ona jest nadal ze mna, słyszy mnie. Czułam wtedy to wyraznie. Gdy próba zrozumiena tego co nas spotyka zawodzi, zdaje sie na to, ze to Bóg jest madry nie ja. Moze kiedys pozwoli i mi zrozumiec. Nie czułam sie jednak opuszczona. Wyraznie byłam swiadoma, ze Bóg nade mna czuwa i dodaje sił. Modliłam sie o dobro Amelki i siły dla nas. Czyz nie zostałam wysłuchana? Tylko ze Bóg wysłuchuje modlitwy "po swojemu". Trace jednak wiare w "tak miało byc". Zaczynam Boga uwazac za kogos, kto NIE INGERUJE za mocno. Moze nie chciał smierci naszych dzieci. Poprostu tak sie stało. Jednak wierze, ze Bóg pragnie by cokolwiek nas nie spotyka, umocniło nas i zblizyło ku Niemu. By dało jakies dobre owoce. Dodaje nam siły. Nie zostawia nas wtedy samych. A prawdziwa modlitwa przebłagalna jest bardzo trudna. Moze źle sie modlilismy?
|