nie wiedziałam nic o wypadku,nikt nas nie powiadomił, przez 3 godziny dzwoniłam do Pawełka, wkońcu jego kolega do nas zadzwonił, że Pawła potrącił samochód,policja przyjechała do nas z karetką pogotowia po ponad 4 godzinach, wczesniej już wiedziałam, bo szukałam syna w szpitalach i nie znalazłam, zadzwoniłam w końcu do informacji o wypadkach, a tam pani do mnie mówi:To ja mam to pani powiedzieć?przecież tam był zgon na miejscu...Lezął tam 4 godziny w worku na ulicy, myślałam że oszaleję jak się dowiedziałam, widziałam go przecież rano tego dnia, kiedy obudziłam do szkoły, a potem w piątek na identyfikacji...Ale po miesiącu chodzenia i szukania świadków, znalazłam kogoś, przypadkowego człowieka, który handlował obok, i on kiedy zobaczył co się dzieje dobiegł do Pawełka, tylko on, nikt się nie ruszył, a przecież była 16, centrum Warszawy, tłum ludzi, i on trzymał Pawła za rękę do samego końca, był przy nim, pytał lekarzy co mógł jeszcze zrobić. Dzisiaj jest mi tak bliski jak najbliższa rodzina, mam z nim kontakt. Do dzisiaj tak naprawde nie wiem co się właściwie stało, mam kłopoty z dotarciem do dokumentów w prokuraturze... ciężkie to wszystko, ale postanowiłam że wszystko przejrzę i przeczytam, bo musze wiedzieć, bo tam mnie nie było...
|