Marto, wczoraj się rozpisałam ale jak na złość "wyskoczył" mi internet i wszystko się skasowało. Ja byłam przy moim synku jeszcze zanim przyjechało pogotowie, reanimowali go przy mnie i do mnie lekarz kiwał głową, że już nie będą próbowali go ratować mimo że ich prosiłam. Trzymałam go w ramionach, leżałam przy nim, na moich rękach się zmieniał. Dlaczego nie pękło mi serce tamtego dnia? Myślę że w tamtych chwilach nie docierało do mnie to co się stało. Czułam się jakbym grała w jakimś filmie, bo to przecież ogląda się na filmach. Krzyczałam żeby Tomcio wrócił do nas, na dole stała rodzina, znajomi, przyjaciele. Nie przeszkadzałam w ratowaniu go, bo wiedziałam, że ja nie mogę mu pomóc. Nie potrafiłam. Nie pozwoliłam, żeby włożyli go w worek, sąsiad przyniósł koc i tak go zabrali. Nie wierzyłam w to co się stało dopóki z prokuratury nie odebraliśmy pisma. W rocznicę śmierci chciałabym iść w to miejsce, ale nie mam odwagi spytać się sąsiada czy nam pozwoli. Nie rozmawiałam z nim od czerwca tamtego roku. Nie wiem jak się zachować. Czy przeprosić że to się stało u niego, na oczach jego dziecka? Dobrze że jesteście. Mój mąż cierpi w milczeniu. Ale ja widzę ten ból. I dźwigam cierpienie swoje i jego. I tak musi być. Tylko na ile starczy sił?
http://tomaszbralewski.pamietajmy.com.pl/ Iwona
|