Mamy obecnie trudny okres w domu. Żona wróciła do pracy po 8 tygodniach urlopu macierzyńskiego po stracie naszego Okruszka. Wróciła do pracy i wróciły lęki strach i łzy. Współpracownica "pocieszyła" żonę mówiąc: "przestań płakać bo może to dobrze się stało, że Synek umarł. Może dzięki temu Bóg uchronił Maleństwo od jakiegoś strasznego czynu w przyszłości. Może gdyby nie to to, Maleństwo by w przyszłości kogoś na przykład zabiło". Może jak ktoś chodzi co chwila do kościoła jak cytowana pani, to jest w stanie uwierzyć w takie, za przeproszeniem bzdury. Dla mnie takie słowa i hasła "próby wiary" są nie do przyjęcia. Jak kogoś kocham to nie wystawiam go na próbę. Jak mam psa, to nie kopię go, by sprawdzić kiedy w końcu zacznie na mnie szczekać. Nie chcę tu nikogo urazić. Każdy z nas próbuje wyjaśnić tragedie jakie nas spotkały na swój sposób. Sęk w tym, że niektórych rzeczy nie da się wytłumaczyć. "widocznie tak miało być"- czyżby? czy naprawdę mój Julianek miał umrzeć? jeśli tak, to czy w ten sposób? czy Bóg nie mógł w swej miłości wybrać innego sposobu na śmierć? czy mój synek cierpiał dusząc się powoli zaplątany własną pępowiną?