W jednym z owych snów - darów, jak piszesz MAJ,
widziałam martwe, zasuszone dzieci wrzucone za szafę w dyżurce lekarskiej. Widziałam - bo
szafa była przysunięta do szklanej ściany, która łączyła się z korytarzem, po którym szłam
szukając swojej córeczki. Inny sen? Muszę jechać na cmentarz, bo Martynka płacze. Leży w
kopczyku czarnej ziemi, na własnym grobie i płacze, bo ma mokrą pieluszkę, bo jej zimno.
Obok inne dzieci, inni rodzice, mnóstwo ludzi, jak w Święto Zmarłych. Potem zostawiam ją i
odchodzę.
Sporo miawałam takich snów, już więcej nie będę ich opisywać. Niestety nigdy
nie dostałam takiego daru od Boga, Losu, własnej głowy, podświadomości - nigdy nie śniłam o
Martynce dobrze, spokojnie... A przecież na co dzień się uporałam z wieloma rzeczami. Na
co dzień... ...Wychodzi na to, że dzien to nie noc. Kolejny banał.
|