Te dwie śmierci (Małej i papieża) mocno mi się mieszają i nakładają na siebie. Dziś płacze cały świat, a wtedy, 20 stycznia, ... cały świat przechodził obojętnie. Normalne reakcje. Obie.
Wczoraj (7.04) pod pomnikiem papieża, wśród tysiąca lampek i świec, zostawiłam maleńkie, może 2-centymetrowe zdjęcie Martynki na jednej zgaszonej świecy. Dopiero wtedy się popłakałam i dopiero wtedy trudno mi było odejść. Nosiłam je przy sobie 3 lata.
Wczoraj pochowałam Ją ponownie, właśnie wczoraj, nocą. Były tłumy, światło, z katedry dochodziło moje ukochane Requiem Mozarta (które zresztą słuchałam całymi dniami będąc w ciąży z Martyną...), był czas, było przyzwolenie na smutek, łzy, na ciszę.
|