udało mi się na chwilę wyrwać z objęć synka :-) Ja jeszcze dokładnie nie napisałam tu na forum co się wydarzyło u mnie. Jestem po dwóch cięciach cesarskich, pierwsze w 37 tc, pękł przedwcześnie pęcherz płodowy, było podejrzenie infekcji wewnątrzmacicznej, ale przede wszystkim miednicowe położenie synka zadecydowało o cięciu, druga ciąża - również przedwczesne pęknięcie pęcherza płodowego ale w 39 tc (tym razem nikt z lekarzy nie raczył podejrzewać infekcji wewnątrzmacicznej, wyrażam ogromny żal, że o podejrzeniu infekcji nie decyduje się na podstawie rzeczywistych, obiektywnych przesłanek tylko zależy to od podejścia lekarza...), pęcherz pękł o 6 rano, zadzwoniłam po męża, żeby zwolnił się z pracy, zorganizowałam opiekę dla 2,5-letniego synka i przed 10 byłam na izbie przyjęć, o 12 leżałam już na sali porodowej pod kroplówą z oksytocyny (zadecydowano, że będę rodzić naturalnie), po paru godzinach odłączono mnie od kroplówki, bo pojawiły się skurcze rozwarcie i na tym bym zakończyła szczegółowy opis, reszta chyba nie nadaje się na forum, bo to jest przerażające (choć prawdziwy koszmar miał dopiero nastąpić po północy...). Mimo tego główka mojej Kasiuni nie zstępowała, próby parcia nie dawały rezultatu (jak się później okazało, nie miały prawa nic dać, bo położenie dziecka było odgięciowe czołowe, co uniemożliwia normalny poród), ogólnie napiszę, że darłam się chyba na cały szpital, że boli mnie brzuch w miejscu poprzedniej blizny, czułam się jakby mi ktoś rozrywał wnętrzności (nie zgadniecie, co usłyszałam od "lekarki", zasugerowała, że udaję, bo jej badanie nie potwierdzało moich słów a do tego otrzymałam maksymalną dawkę środków przeciwbólowych...), po 18 godzinach od pęknięcia pęcherza płodowego usłyszałam w końcu, że "nic z tego nie będzie", a po prawie 19 godzinach!!! wydobyto już nie z macicy, a z jamy otrzewnej moją ukochaną Kasiunię, która nie dawała oznak życia, łożysko było odklejone całkowicie, blizna po poprzednim cięciu rozeszła się całkowicie, a ja miałam rozległy krwotok wewnętrzny... jest jeszcze mnóstwo innych bardzo ważnych "szczegółów", takich jak np. rzucanie się na mój brzuch "lekarza" aby mi pomóc w porodzie... ale nie, obiecałam sobie, że nie będę pisać o szczegółach, bo się będę sama nakręcać w tej swojej złości, niemocy, rozżaleniu, a nie chcę tego, bo i tak codziennie wieczorem jak leżę już w łóżku to wszystko wraca, każda godzina, każda minuta koszmaru... mama Jacusia (3 latka) i Kasiuni (*+18.07.2008)
|