Dawno, dawno temu, za siedmioma lasami i siedmioma – co najmniej – wzgórzami, jeszcze przed Wielką Prywatną Wojną Światową (...tak nazywam czas przed wszelkim złem, które nas spotkało potem), przeszło trzy lata temu, niemal prosto spod ołtarza, świeżo upieczeni państwo młodzi wybrali się do Grecji w swoją pierwszą i ostatnią (w co należy mocno wierzyć) podróż poślubną. To nic, że Zorkowie po powrocie spali na dmuchanym materacu, bo wszystkie pieniądze, jakie mieli, przeminęły z greckim wiatrem i nie było na małżeńskie łoże. Zorki pierwszy raz trafiły do tak egzotycznego kraju, więc największym marzeniem pani Zorkowej było znalezienie jakiejś niespotykanej muszli i zabranie jej ze sobą. Kamieni przytargała przeszło dziesięć kilo, ale muszla to muszla. Trwały więc intensywne poszukiwania – zamiast się opalać, przez dwa tygodnie intensywnie przeczesywano teren.
...Nie wiem, czy w bajkach czeka się na owulację, ale my w naszej czekaliśmy i – radośnie, a jak! – współpracowaliśmy by „słowo stało się ciałem”. Współpraca przebiegała bez zakłóceń – w przeciwieństwie do poszukiwań muszli.
Aż pewnego dnia... pod koniec pobytu na Tassos... Zorka znalazła! Sama do niej podpłynęła! Piękna, brązowawa, ze śmiesznymi wypustkami i ogonkiem – do tamtej pory podobne muszle widywała tylko w sklepach. W podskokach pobiegła po nią, wzięła do ręki i... – no tak... – w muszli mieszkał ślimak... Co robić? Sprytna Zorcia popędziła w trymiga do pana Zorka, by pan Zorek „wyzwolił” ślimaczka z okowów muszli i wypuścił brzuchonoga na wolność. Ślimak jednak nie bardzo miał ochotę zostać bezdomnym mięczakiem więc schował się na samym końcu muszelkowego korytarza. „Ślimaczek jest niewyciągalny” – orzekł w swej roztropności pan Zorek. Potem nastały długie minuty rozpaczy zdruzgotanej Zorki, przeplatane niewątpliwie elementami refleksji przyszłościowej – bo przecież mieć na sumieniu śmierć ślimaczka to nie byle co! ...Patrzeć na pustą muszelkę, kurzącą się potem w domu, ze świadomością morderstwa z premedytacją... Brrr... No i Zorka stała tak o zachodzie greckiego słońca bezradnie rozkładając ręce, myśląc że nie ma już większych cierpień na tym ziemskim padole. Kieszenie wypchane kamieniami i muszelkami (nie tak okazałymi, niestety, jak mieszkanko naszego bohatera) ciążyły podobnie jak wyrzuty sumienia. A z drugiej strony to pragnienie pochwalenia się po powrocie do domu swoim niebywałym znaleziskiem..., wizja chwały; laury i gratulacje... Pan Zorek przystąpił do działania: „Jeśli, Zorciu, wypuścisz ślimaczka, to on powie swoim kolegom i całej rodzinie, jaką jesteś dobrą dziewczynką.” „Wszystkie morskie ślimaczki będą cię po tym szlachetnym czynie wychwalać w swoich ślimaczych eposach i odach” – dodał na zachętę, pamiętając o żądzy chwały związanej ze znaleziskiem. „Eeee...” – mruknęła Zorka, przestępując z nogi na nogę. Pan Zorek oddał się zadumie. W końcu Zorcia usłyszała: „Wiesz..., ślimaki mają taki dar – nie są to może złote rybki, ale... mogą spełnić JEDNO życzenie tego, który daruje im życie”. „Hmmmmmmm...” – Zorka wydała się być na tropie jakiejś odkrywczej, rewolucyjnej myśli, po której zmieniłoby się oblicze świata państwa Zet. „Mam!” – wykrzyknęła – „Wypuszczam ślimaczka!”
Poszli więc razem na drugi koniec miasteczka, bo przecież nie można zostawić ślimaka na takiej zwykłej plaży – a niech się znajdzie w pobliżu jakiś dzieciak, który jednak zabierze muszelkę...? Trzeba myśleć! Doszli do skał. Zorka wdrapała się najwyżej jak tylko mogła, by zapewnić ślimaczkowi a) miły i jedyny w swoim rodzaju podniebny lot, b) komfortową i bezpieczną głębinę, w której można się zanurzyć mając gwarancję, że żaden dzieciak nie pozbawi go własnościowego mieszkania. Przed lotem do morza trzeba było jednak się z nim obfotografować – to tak tylko, zupełnie przypadkiem. Zorka odwróciła się w stronę morza, zasłoniła ręką twarzą i wyszeptała jedno życzenie...:
„Chciałabym z Tassos przywieźć w brzuszku małą Zoreczkę...”
„Chlup” – po ślimaczemu odpowiedział ślimak (teraz już wiem, że znaczy to tyle co „OK.”) i radośnie wraz z całym uratowanym dobytkiem, wskoczył do morza.
Dzień później Zorka była już w ciąży, nic o tym fakcie jeszcze nie wiedząc.
..................................................................... Sami więc widzicie – dzieci są przynoszone przez... ślimaki!!!
Miałam to powiedzieć Martynce, gdyby tylko zapytała skąd się biorą dzieci.
Teraz mam przy sobie drugą naszą małą Zorkę, a raczej małego Zorka. I wiem, co powiem. Ale to już zupełnie inna historia.
|