niedługo minie rok od śmierci naszego Julianka. Przez ten rok zrozumiałem, jak niewiele prawdy jest w powiedzeniach : "Co Cię nie zabije, to Cię wzmocni", czy "czas leczy rany". Staramy się żyć normalnie, nie obnosić się z naszym bólem, ale on jest i sądzę, że nie minie. Są takie chwile, gdy jest lepiej, gdy wydaje nam się, że będzie dobrze, ale po nich zawsze jest jeszcze większy ból i smutek. W lipcu, by oderwać się od codzienności pojechaliśmy na urlop. To był dobry czas, a teraz zbliża się rocznica i żona nie może spać, ciężko jej skupić się na pracy, często płacze. Ja,aby rozładować emocje jeżdżę rowerem, pływam, ale niewiele to pomaga. Też płaczę. Czuję potrzebę rozmawiania o naszym synku, ale jednocześnie nie chcę o nim mówić, bo boję się współczucia. Z Asią, żoną, czasem rozmawiamy o Julku. I z Wami. Jak trzymają się ojcowie? ja kiepsko, pusty, bezsilny, słaby, z głową jak bomba. Nie modlę się, nie szukam zrozumienia i wytłumaczenia. Nasz starszy synek, Mieszko (ma teraz 4,5roku), jest naszą ostoją i lekarstwem, ale nie oczekuję od niego zapełnienia pustki we mnie. Gdy rozmawiamy sobie, czasami mówi mi:"Mój tata, tylko mój". To dla mnie cudowne słowa, najcudowniejsze, a jednocześnie smutne; za jakiś czas opowiem mu o jego małym braciszku... Wiem jak wielkim darem jest jedno dziecko. Na Mieszkusia czekaliśmy 5 lat. Problem w tym, że nie jest potrzebna śmierć drugiego dziecka, by docenić obecność pierwszego.
|