ja też czasami z nutką sentymentu wspominam stare czasy. Konsumpcja kwiatów jabłoni u stoku wzgórza wawelskiego, piłka kopana, w międzyczasie mecze Wisły, koncerty hardcorowe itp... Pamiętam Róbregge w Wawie, bodajże 87 rok... W piłkę już nie gram - brak czasu, sił, a przede wszystkim kumpli (pożenili się i wyjazd z dzielnicy albo kraty). Ci co zostali to z młodą gwardią chleją na ławach i są ciągle spisywani. Na mecze nie chodzę, tudzież na koncerty - ze względu na brak czasu i strach przed 'ciężkimi obrażeniami ciała'. Prawdę mówiąc jestem trochę zmęczony, by cofać czas. Bardziej intryguje mnie co dalej. Szczególnie od ponad pół roku, bo tyle już mija od odejścia Benia, ten czas zapieprza jak szalony - tydzień po tygodniu... miesiąc po miesiącu, jednak nie na tyle szybko by zaspokoić moją ciekawość dotyczącą naszego przeznaczenia i zrealizowania wyznaczonego nam celu... Mój dzień powszedni to wyjście do pracy razem z dziećmi - Janka zaprowadzam do przedszkola, Jusię do szkoły a siebie do pracy - wszystko w linii prostej zabiera jakieś 20 min. Praca około 8-9 godzin. Powrót do domu, żona - dzieci - komputer (czasami lub nawet częściej inna kolejność). Raz czuję się odpowiedzialny a raz zupełnie jakby nic mnie nie dotyczyło; raz euforia to znowu totalne doły. No, i cóż, trzeba z tym jakoś żyć :) Są dni lub tylko krótkie chwile kiedy naprawdę zastanawiam się nad sensem mojej egzystencji tu i teraz, ale jak dotychczas nie dostrzegłem jeszcze 'znaku'... No, dość tego bo już późno, pozdrawiam
|