Jestem tutaj nowa. Ostatnio czesto mysle o dziecku ktore poronilam.
Mam wyrzuty sumienia ze nigdy nie przezywalam tego za bardzo. Poronilam w 10 tyg, wg. usg
ciaza przestala sie rozwijac w 8 tyg. Jak sie dowiedzialam poplakalam sie ale pozniej chyba
juz nie plakalam (nie pamietam). To byla wpadka z moim bylym, bylam w toksycznym zwiazku,
mialam niecale 20 lat, wiedzialam ze byly nie jest materialem na meza, ze bede tkwila w
toksycznym zwiazku sluchajac obelg i niewiadomo co jeszcze. Jednym slowem ciaza byla
ostatnia rzecza jaka mi byla wtedy potrzebna, ale mimo wszystko chcialam urodzic. A potem
poronilam. Uslyszalam od kilku osob ze moze to i lepiej, ze bede miala dziecko w przyszlosci
z odpowiednia osoba itd. Ja sie nie rozczulalam, skupilam sie na tym by wyrwac sie z
toksycznego zwiazku. Uznalam ze tak mialo sie stac i nie ma co myslec i sie gnebic. Moje
dziecko skonczyloby w grudniu 6 lat gdyby urodzilo sie w terminie. Nadal nie przezywam tego
jakos bardzo mocno ale mysle czasami o tym dziecku (dla mnie to jest coreczka i nadalam jej
sama dla siebie imie Patrycja). Teraz mam synka skonczyl 21 miesiecy, jest przecudownym
dzieckiem i kocham go nad zycie. Mam meza (i nie jest to byly) ktory mnie szanuje itd.
Jestem szczesliwa, tylko czasami nachodza mnie mysli ze chyba jestem nieczula, ze nie
przezylam tamtej straty tak bardzo. Chcialam to tylko wyrzucic z siebie bo z nikim o tym
nie rozmawiam. Z nikim nie rozmawiam na temat tamtej ciazy chociaz moi bliscy wiedza. Moze
dlatego to wydaje mi sie jakby przydarzylo sie komus innemu, nie ma rozmow o tym, nie jestem
z tamtym facetem, nie ma zadnych "pamiatek", nic co by mi przypominalo. I ja nie
mam zamiaru tego rozdrapywac tylko czasami mam wyrzuty sumienia ze jestem taka jakas
nieczula pod tym wzgledem. Nie wiem czy ktokolwiek tak mial ale chyba nie bo normalnie
to sie przeciez bardzo przezywa
|