Myślałam
że sobie radzę, minęło już a może dopiero pięc miesięcy, wróciłam na uczelnię, chodzę na
zajęcia i zaczynam "normalnie życ". Ale ostatnio rozkleiłam się na uczelni. Jestem
na pedagogice i mieliśmy cwiczenia z terapii. Temat zajęc zupełnie mnie rozbił -
utrata... Wytrzymałam 40 minut, przeszłam jakoś przez omawianie etapów żałoby, robiło mi
się słabo, nie udzielałam się, siedziałam bez ruchu, ale dawałam rade. Dopiero kiedy
mieliśmy odgrywac spotkania terapeutyczne i wcielac sie w role rodziców którzy stracili
dzieci zupełnie się rozkleiłam, zaczęłam płakac, nie mogłam dojśc do siebie, wydusic słowa,
wyszłam... Czasem mam dni kiedy jest "dobrze" na tyle na ile może byc, ale
nawet stojąc z koleżankami z grupy, śmiejąc się, nieraz łapię sie na myśli "co ja tu
robię?" Czuję sie jakbym była z innej planety, jakbym była starsza od nich o 100 lat,
poważniejsza przez śmierc Mikołajka. W zeszłym roku nazywały mnie "mamuśką"
teraz mówią tak do mojej przyjaciółki która jest w ciąży. Kiedy to słyszę pęka mi serce...
Na początku roku akademickiego kiedy tak wołały nawet się odwracałam w ich stronę, jakbym
myślała że to do mnie...
Wydaje mi się że nigdy już nie będę tą osobą którą byłam 5
miesięcy temu.
Mama Mikołaja(ur.zm.24tc) (*)(*)(*) http://mikolajjarzyna.pamietajmy.com.pl
|