Przeczytałam Wasze posty i stwierdzam, że nie dość, że kobiety tracą dziecko, to
jeszcze muszą w tym "odpowiednio" społecznie wypaść. Ja miałam to szczęście,
że były przy mnie osoby nieoceniające mojego stanu. To ludzie, głównie kobiety, które nie
wymagały ode mnie żadnych póz, masek. Gdy mówiłam, słuchały, odpowiadały wedle własnych
możliwości, przede wszystkim były. Od dzieci z którymi pracuję dostałam kwiaty. Żadnych
komentarzy, tylko uśmiech i słowa "jesteśmy z panią". Pięć dni po stracie musiałam
wrócić do pracy. Z początku był to koszmar, strasznie ciężko było mi się skupić na danym
momencie. Ciągle o Nim myślałam. Ale musiałam być profesjonalna, mam pierwsze dziecko na
utrzymaniu, jestem wolnym strzelcem, aby zarobić muszę pracować. A mąż zabrał oszczędności
i wykpił się od odpowiedzialności. Zostałam sama z córką i dzięki temu wiedziałam, że muszę
normalnie funkcjonować. Aby nie zwariować, co wieczór, co noc, rozpaczałam. Czytałam forum,
płakałam, wyłam, czołgałam się po podłodze. Ale gdy zadzwonił klient musiałam być na nogach.
Dwa dni przed pogrzebem Antosia tłumaczyłam jeszcze kilkanaście stron dla fundacji. W dzień
pogrzebu dostałam telefon, że pomyliłam dwa zdania. Biuro nie wiedziało, co mnie spotkało,
ale nie robili trudności. Za to ja robiłam sobie straszne wyrzuty, jak mogłam być tak
nieuważna i że może nie zlecą mi już więcej tłumaczeń. Czułam się jak cyborg, ale widocznie
tak już musiało być. Przez pierwsze miesiące do sklepów chodziłam tylko po żywność i
świece. Mogłam godziny spędzać w sklepach gdzie oferowane były miliony rodzajów świec.
Kupowałam je dla Małego i tylko to sprawiało mi jakąś przyjemność. Zanosiłam woskowe Aniołki
na grób. W święta położyłam mu woskowego baranka świeczkę i kwiatuszki pływające w wodzie.
Teraz powoli wracam do życia, córka musi mieć wydolną matkę. Próbowałam odstawić
antydepresanty, ale ewidentnie to jeszcze nie czas. I tak właśnie na zewnątrz funkcjonuję:
jestem piękna, zadbana, uśmiechnięta, zawsze gotowa do pracy, jeden z kontrahentów nawet
poczuł do mnie miętę. A w weekend siedzę z tłustymi włosami, w dresie jedząc co popadnie
i oglądam komedie, albo seriale. Nie wychodzę z domu. jeszcze nie. czy ktoś sobie to
wyobraża? Nie, nie sądzę. Z czasem telefon przestał dzwonić. Ludzie maja swoje życie.
Konkludując, najlepiej zająć się czymś, coś robić. W weekendy, kiedy córka jest u
swojego ojca, ja piorę, sprzątam, segreguję i prasuję. Wczoraj np. umyłam okna, poukładałam
książki, sprzątałam i gotowałam. Nawet dla siebie. Chciałam wyjść na spacer, na rower,
pojechać w góry i powłóczyć się samotnie po halach... ale jeszcze nie...jeszcze nie ten
czas... Natalia, mama ukochanych dzieciątek: Mai 16.02.2003, Antosia Aniołka 20.02.2008(17tc) i Jakuba pod sercem; http://antosjanocha.pamietajmy.com.pl
|