Doskonale pamietam
ostatni dzien z kingą.Byl pochmurny dzien, a ja szykowalam sie na ostatnia wizyte do
lekarza(bo to byl czas porodu).Podswiadomie chcialam slicznie wygladac,wiec dlugo sie
szykowalam,wrecz celebrowalam kazda minute.Juz dzis wiem dlaczego...Dostalam skierowanie do
szpitala,ale zanim mialam pojsc pani doktor zrobila mi usg.Schwycila mnie za reke i
pwiedziala, ze moja coreczka zyje,ale jej wzrok byl jednak taki przerazliwy.Natychmiast
kazala mi pojsc do szpitala.W szpitalu po zrobieniu usg uslyszalam:"prosze jej podac
najwieksza dawke relanium"...I juz wtedy wiedzialam ze to koniec...Dzwoniąc po meza do
pracy nie to chcialam powiedziec(przeciez ja juz mialam przygotowane zdanie:Kochanie mam
skurcze-zaczelo sie",niestety nie dane mi bylo to powiedziec,a tak bardzo pragnelam.
Rodzilam z mezem kinge silami natury 32 godziny,ale juz po nie uslyszalam jej placzu i to
boli najbardziej...Stalo sie to 30.03.2006.Po raz drugi stracilismy nasze dzieci.Na ulicy do
tej pory pytaja mnie znajomi jak wychowuje sie malenstwo,a ja nie potrafe powiedziec, ze ona
jest juz tam u Pana Boga.Kochamy Cie Kiniu i tak bardzo tęsknimy za Tobą Promyczku. Mleko
nadal plynie ale nie ma dla kogo...
|