Ja bym w ogóle w śmierć nie mieszała Boga tzn. w jakąkolwiek. Nie ma cudów. Jest brak wiedzy. Nie wiemy dostatecznie dużo, żeby pewne rzeczy zrozumieć. Moja mama jest katoliczką, mój ojciec ateistą. Ja mam poglądy wypośrodkowane. A w pracy w Caritas czy gdzie indziej jest tak samo... nie ma różnicy. Nie dzielę ludzi na wierzących i innych. Tym bardziej że wiele z nich nie wie w co wierzy, nigdy nie czytała pisma, biblii. Jak spytałam moją babcię o księgę Genesis to nie wiedziała o co ja w ogóle pytam. Wierzę że jest jeden Bóg, ale moja wiara nie jest uzależniona od niczego. Jeśli ktoś odnajduje Boga po przykrym doświadczeniu to fajnie, jeśli znajduje alternatywne wyjście to też super. Jeśli coś pomaga, jeśli dzięki czemuś dojrzewamy, stajemy się w jakiś sposób lepsi to tam już jest Bóg pod postacią jaką przyjmujemy a nie poprzez wyobrażenia o nim innych. wiara dla mnie jest czymś indywidualnym, czymś ponadczasowym a sposób jej "eksponowania" jest mój. uważam że w to co wierzymy czy też nie zależy od nas a od uwarunkowań społecznych, wychowania, ludzi których spotkaliśmy, doświadczeń - trudno więc komuś zarzucić brak wiary. Moim zdaniem rozmowa z Bogiem to rozmowa - moje słowa, mój ból, moje prośby, moje pytania - takie jakby zadała innej osobie, a nie wyuczona modlitwa. dla mnie Bóg jest wszędzie, nie muszę czekać aż przejdą chmury żeby spojrzeć w czyste niebo, dla mnie to nie tylko metefizyka, ale też biochemia, fizjologia... Dla mojej babci jestem poganinem. Uważam to za niesprawiedliwe. Powyższa opinia jest moja i dotyczy mnie i moich doświadczeń. EM http://www.mikew.e-blogi.pl/
|