Droga Nataszo! Dziękuję za te słowa, podziękowania nie mi się należą. Jest Ktoś, komu bardzo zalezy na Tobie i na wszystkich osobach, które tu zaglądają, które utraciły swoje dzieci lub są bardzo chore i nie umieją sobie z tym poradzić. I mocno wierzę, że ten Ktoś dba o Was wszystkich bardziej, niż mi mogłoby się śnić. Chciałbym tylko jedną rzecz dopowiedzieć, ponieważ zawsze mnie to jakoś rusza a na dodatek wiem, że język, jakiego używamy, sposób w jaki mówimy - stwarza w pewien sposób rzeczywistość. Chciałbym powrócić do kwestii "Bóg zabrał moje dziecko (dzieci)". Trudno mi uwierzyć w coś takiego i chyba zawsze będę bronił tego, że tak nie jest (ja nie wierzę tak). Jakoś bardzo dobrze to widać choćby na jednej z historii Świąt, które jeszcze przeżywamy - św. Rodzina musi uciekać do Egiptu. Czy to nie jest przypadkiem "nieludzkie", że Bóg pozwala, by dopiero co narodzony Jego Syn musiał uciekać na emigrację? Przecież małe dziecko potrzebuje spokoju, bezpieczeństwa, jakiejś minimalnej chociaż pewności jutra... Tymczasem muszą uciekać, tułać się, cierpieć gorąco dnia i chłód nocy, żyć w zagrożeniu życia (bo może Herod zechce ich gonić, wtedy nie mają szans...). Moglibyśmy zapytać tak, jak czasem pytamy o nasze dzieci czy o nasze inne sprawy - czy Bóg nie mógł inaczej? Nie mógł jakoś uchronić i zapewnić większego bezpieczeństwa swojemu własnemu Synowi? Albo jeszcze inaczej... czy nie mógł "zabrać" Heroda, wiedząc, że jest tyranem i dyktatorem i byłby spokój? Dochodzimy do sedna sprawy - nie mógł i nie zrobił tego. Śmierć musimy uznać za coś naturalnego, każdą i każdego z nas to czeka i juz. Tu nie chodzi o to, by wykluczyć z niej Boga, tylko by nie nadawać Mu roli, jakiej nie ma (nie uśmierca człowieka, co my eufemistycznie nazywamy "zabrał" kogoś do siebie). Bóg nie uśmierca, tylko pozwala człowiekowi przejść przez bramy śmierci, by zaraz za tą bramą dać Mu życie. Być może jest tak, że tylko przez ułamek sekundy jesteśmy "nieżywi", kiedy tu, na ziemi tracimy oddech, a tam, po drugiej stronie ten "oddech" od razu daje nam Bóg. Bóg nie jest tyranem podobnym do Heroda, który pozwala żyć komu zechce i zabija, kogo zechce... Bóg nie mógł pogwałcić praw, które sam ustanowił, bo byłby niekonsekwentny, a więc nie byłby miłością, czyli nie byłby Bogiem. Respektuje też wolną wolę człowieka i jego wolność, też tych, którzy są źli, zabijają, itd... No dobrze, ale powie ktoś, że przecież te nasze dzieci są niewinne, odeszły zanim zaczęły oddychać tu na ziemi... Tak, ale czy - idąc konsekwentnie - Bóg byłby taki, że jednym pozwala żyć i się urodzić a innym nie? Nie wierzę w takiego Boga, dla mnie taki Bóg nie istnieje. Jest wiele zapewne przyczyn, że tak się dzieje, że te dzieci odchodzą, ja nie jestem kompetentny by się na ten temat wypowiadać, może lekarze coś więcej wiedzą... dla mnie najważniejsze jest to, że Bóg naprawdę cierpi razem z Wami, naprawdę zalezy Mu na Was i w tym cierpieniu chce być z Wami. Czasem ma wielką trudność, bo wiara się załamuje czy wręcz jest żal, złość, gniew i nienawiść - skierowana właśnie na Boga za to. Po częsci jest to "zrozumiałe" i nie oznacza to, że nie możemy mieć takich uczuć względem Boga. Możemy. Ale nie jest łatwo, pomimo takich uczuć, nie stracić zaufania do Boga. Wygarnąć Mu, popłakać się, powiedzieć Mu na modlitwie, co się czuje, ale jednocześnie zakonczyć to slowami: Panie, i tak Ci ufam, bo Ty jesteś Bogiem i wiesz lepiej co dobre dla mnie i moich dzieci. Ufam Ci, bo poza Tobą nie ma Boga, a kiedy człowiek nie ma Boga nad sobą, to sam staje się bogiem dla siebie... i ginie, bo nie może sam siebie zbawić. Dlatego dla mnie np. ma sens modlić się modlitwą przebaczenia, która obejmuje także Boga (przebaczenie Bogu). Bo chociaż Bóg nie jest sprawcą śmierci dzieci to jednak my czasem uważamy Go za kogoś takiego (najczęściej w podświadomości) i nie możemy się od tego ciężaru uwolnić. Ta modlitwa mnie uwolniła i wierzę, że każdego może, kto z otwartym i szczerym sercem stanie przed Bogiem, by wypowiedzieć to przed Nim (ta modlitwa jest np. u mnie na stronie w zakładce duchowość). Na koniec jeszcze raz chcę Wam wyznać moją wiarę w tej sytuacji - wierzę, że te dzieci, wszystkie, są już u Pana, cieszą się oglądaniem Jego Chwały, "kąpią się" całe i zanurzają w Jego miłości, dobroci i miłosierdziu. To my, żywi potrzebujemy modlitwy, mszy, wsparcia.. to my żywi jeszcze pielgrzymujemy i czasem pop prostu nie starcza nam sił na dalszy marsz. Dziękując za życzenia noworoczne - życzę Wam wszystkim, by był przy Was zawsze ktoś, kto wesprze, przytuli, pomoże przechodzić przez trudne momenty. By był taki Anioł, którego Bóg pośle, aby pokazywał nam drogę i zachęcał do wytrwałości i zaufania Bogu, który naprawdę jest miłością. Przesyłam Wam wszystkim gorące uściski i pozdrowienia i na cały Nowy Rok 2008 Wam z serca błogosławię + (wybaczcie, że się tak rozpisałem...) ------ ...naucz mnie dawać a nie liczyć, walczyć a na rany nie zważać... Internetowy Dom Rekolekcyjny: http://www.e-dr.jezuici.pl
|