Wiesz Zorko, rozumiem to w jakimś sensie, często jest tak, że bardzo trudne i mocne wydarzenia w naszym życiu są momentami przełomowymi, też dla wiary oczywiście. I człowiek ma tutaj dwa wyjścia, albo się załamać, poddać, zniechęcić, popaść w pewną apatię i marazm - i może stracić wszystko, albo będzie to dla niego moment własnie wzmocnienia, podniesienia, szukania nadziei i mocy powyżej naszych ludzkich możliwości - które widzimy, jakie są słabe i kruche i jesteśmy kim jesteśmy - nie panujemy nad wszystkim. Kiedy uznamy to, kim jesteśmy, staniemy w pokorze naszej ludzkiej kondycji, która jest dobra ale słaba - wtedy dużo łatwiej nam spotkac się z Bogiem i myślę, że to właśnie Cię spotkało zaraz po stracie dziecka. Człowiek wtedy albo uwierzy wbrew nadziei wszelkiej, albo się podda - jak wspomniałem wyżej. Czasem jednak dochodzi do tego, co opisałaś - człowiek zaczyna to sobie "racjonalizować" i "usprawiedliwiać", troszeczkę przez to "wykluczając" Boga z tego doświadczenia (na rzecz jakiejś "chemii", która miała rzekomo "produkować" w nas większą wiarę czy innych okoliczności...). To, czego potrzeba, to wrócić właśnie do tego - Boże, Ty jesteś w tym wszystkim, byłeś i jesteś w naszym bólu, naszej niemocy, bezsilności - Ty, Bóg prawdziwy, osobowy, Ojciec - a nie żadna "chemia"... I tak, wiara to decyzja podjęta wobec zaproszenia Boga, ale miej zawsze to przed oczami - że łaska Boża jest już w nas, nie musimy na nią czekać, Bóg, który nas kocha pierwszy i to miłością całkowitą, w każdym momencie nam się daje, oddaje (najpełniej na tym świecie w Eucharystii, gdzie daje nam swoje Ciało i Krew, cały się daje), wydaje się stale za nas. On nie czeka, aż będziemy "lepsi", bardziej pobożni, nawroceni... nie! On daje się teraz i całkowicie... problem jest w tym, czy my Go przyjmujemy tak, jak On się nam daje, czy my "dostrzegamy" Go w naszym życiu (czy chcemy - nasza wolna wola). Zobacz, że i faryzeusze widzieli i doświadczali cudów Jezusa, ale bynajmniej nie chceli uwierzyć (ciągle kusili Jezusa, by pokazał inny "znak")... Modlę się mocno, byś Ty i wszyscy rodzice tutaj, którzy może walczą o swoją wiarę albo są już prawie zniechęceni, albo już się poddali - by mieli dość siły by powstać - bo Bóg naprawdę jest Bogiem żywych, On żyje i jest z nami, te dzieci utracone żyją i my żyjemy! Ojciec chce, byśmy żyli i to żyli w pełni (nie zamknięci w sobie samych i w bólu, nad którym nie panujemy często). pozdrawiam serdecznie. ------ ...naucz mnie dawać a nie liczyć, walczyć a na rany nie zważać... Internetowy Dom Rekolekcyjny: http://www.e-dr.jezuici.pl
|