dlaczego.org.pl  
Forum dlaczego.org.pl  >> POCIESZENIE PO STRACIE
Nie jesteś zalogowany!       

Re: artykuł - część drugaHits: 547
ewamonika1  
12-11-2005 19:01
[     ]
     
ciąg dalszy (pierwsza część w poprzednim poście)

Uczucia na wierzchu, bez masek, bez wstydu

Pozwolić odejść, nie czepiać się, nie rozpaczać: „Co ty mi robisz, jak możesz mnie zostawić?”, bo to egoizm i sprawa ból temu, kto odchodzi – mówią Maja, Paweł i Bożena.
Jest czas na walkę z chorobą. Opowiadają o niej. Wiele miesięcy starań w najwyższej gotowości. Wszystko, co konieczne: operacje, naświetlania, chemia, często specjalnie kontraktowana, grupy wsparcia, medycyna alternatywna: diety, masaże, zioła, cudowne materace, cudowne leki. Aż wreszcie przychodzi kres. „Tata miał już przerzuty wszędzie, dziesięć guzów po kilka centymetrów każdy, w wątrobie, płucach, w węzłach chłonnych, a lekarze zalecali trzecią trepanację czaszki, która przedłużyłaby mu życie o dwa tygodnie – mówi Maja. – Każda operacja trwała siedem godzin i tracił po niej pięć kilogramów. Pomyślałam, że to szaleństwo narażać tatę na takie cierpienie, że będzie lepiej, gdy te dwa tygodnie spędzi ze mną i z mamą w domu. Wtedy zrozumiałam, że lekarze nie szanują śmierci”.
„Do końca wierzyłem, że choroba się cofnie – przyznaje Paweł. – Bo tak się zdarza. Ale byłem też przygotowany na to, co ma być”. Każdego wieczoru leżeli z żoną obok siebie na plecach, trzymając się za ręce, i modlili się, to znaczy na głos opowiadali, co zdarzyło się tego dnia, co było dobrego, za co dziękują, i prosili Boga, żeby – jeśli to możliwe – przywrócił Ewie zdrowie.
Z czasem widać, że tylko cud mógłby odwrócić bieg wydarzeń. Bliski człowiek niedołężnieje z każdym dniem, wyniki potwierdzają pogorszenie. Kończy się czas walki, zaczyna czas pożegnania. Rozmowy, jakich wcześniej w rodzinie nie było. Uczucia, nawet te najintymniejsze, na wierzchu, bez masek, bez wstydu. Porządkowanie życia. Święty czas bycia ze sobą, delektowanie się chwilą.
„Nagle zapragnęliśmy pozjeżdżać na sankach, lepić razem bałwana – opowiada Bożena. – Ja lepiłam, Wojtek, już bardzo słaby, nagarniał mi śnieg. Śmialiśmy się, cieszyliśmy jak dzieci”. Albo leżeli razem i słuchali piosenek Osieckiej i karczmarskiego, rozmawiali o życiu i przemijaniu. Wojtek chciał być pochowany na cmentarzu obok swojego ojca, pod brzozą, chciał, aby jego ciało zostało skremowane. (Bożena: „Oczywiście zrobiłam to ku zgorszeniu części rodziny”). Trzy razy pytał żonę, czy wybaczy mu, gdyby nie miał już siły walczyć i chciał odejść. Odpowiedziała: „Ależ oczywiście. Podziwiam cię za to, że walczysz, ale tylko ty wiesz, jak długo dasz radę. Bez względu na to, co się stanie, będę przy tobie”. Chciał, aby ułożyła sobie życie z mężczyzną, pod warunkiem że Ula go zaakceptuje.
Ósmego maja na kilka miesięcy przed śmiercią Ewy odbył się ich z Pawłem ślub. W łódzkim mieszkaniu w bloku w obecności najbliższych, czyli tych, którzy nie zadręczają pytaniami, tylko się cieszą. „Tydzień wcześniej dowiedzieliśmy się o przerzutach do kręgosłupa i rozmawialiśmy o śmierci – przywołuje tamten czas Paweł. – Ewa powiedziała, że chce, abym miał żonę i dzieci, które będą mnie kochały. Wtedy uświadomiłem sobie, że nie będę mógł być z inną kobietą, jeśli Ewa nie będzie moją pierwszą żoną. Przeżyliśmy razem pięć lat, faktycznie była moją żoną, najwspanialszą, jaką można sobie wyobrazić. Byliśmy zaręczeni, spytałem, czy chce za mnie wyjść w tej sytuacji. Przyznała się, że marzyła o tej chwili. W jeden dzień załatwiłem formalności, kilka dni później wzięliśmy ślub”. Najlepsza decyzja, która przyniosła dzień z nieba: Ewa nie brała leków i nic nie bolało.
W lipcu wyjechali jeszcze na kilka dni na działkę, świętowali Ewy urodziny. Niezapomniany czas, tylko dla siebie, ptaki, drzewa, pachnąca ziemia, wschody i zachody słońca. Najbliżej życia, jak się tylko da.

Dorastanie w piętnaście minut

Wystarczy piętnaście minut rozmowy z lekarzem, aby wydorośleć – mówi Maja. Wbrew otoczeniu podjęła decyzję, że nie będzie trzeciej operacji, że zajmie się tatą w domu. Ukochana jedynaczka, rozpieszczona córeczka przeistoczyła się w dojrzałą kobietę. Twierdzi, że doświadczenie towarzyszenia tacie w umieraniu stało się fundamentem jej osobowości. „Wiem, że jestem silna. Zdałam najtrudniejszy egzamin z życia. Dam radę ze wszystkim” – mówi mocnym głosem. Absolwentka historii sztuki przez wiele lat prowadziła prestiżowe galerie w centrum Warszawy. Po śmierci taty rozliczyła się ze wspólniczką i odeszła. W założonej przez siebie Fundacji „U źródła” prowadzi zajęcia o umieraniu; o tym, że można się przygotować i że takie przygotowania służą życiu, bo wtedy – paradoksalnie – żyjemy mocniej i pełniej.

Marzy, aby akcja Fundacji „Umierać po ludzku” stała się tak ważna jak kilka lat temu akcja „Rodzić po ludzku”. Bo w polskich szpitalach nie umiera się po ludzku. Śmierć to ciągle wstydliwy akt fizjologiczny. Umiera się na zbiorczej sali wśród obcych ludzi odwiedzających chorego obok, wśród nerwowej bieganiny lekarzy i pielęgniarek, wyjącej aparatury, za parawanem, w samotności. Marzy o specjalnych pokojach dla tych, którzy odchodzą, o miejscach odwiedzin i spokojnych pożegnań. Bo chory potrzebuje swojej przestrzeni, ciszy i spokoju, żeby go jak najmniej absorbować. Marzy o liderach w całej Polsce, psychologach, pedagogach, którzy uczyliby, jak rozmawiać o śmierci. Fundacja dostała już na ten cel pierwsze pieniądze z Funduszu Inicjatyw Obywatelskich finansowanych przez UE.

Maja przekonała się, że jest w nas ogromna potrzeba oswajania śmierci, przekraczania lęków. (Z pilotażowej ankiety, którą przeprowadziła Fundacja, wynika, że chcemy umierać w domu). Pyta siebie, co warto robić w życiu. I odpowiedź przychodzi natychmiast: otwierać oczy na śmierć, bo to ważne, najważniejsze.

Planuję 100 lat, ale zgadzam się umrzeć jutro

Stephen Levine pisze o mężczyźnie, aktorze, który umarł przed własną śmiercią, czyli umarła stara tożsamość. Ten człowiek po wielu miesiącach ciężkiej choroby mówił tak: „Nigdy w życiu nie żyłem tak mocno. Dzisiaj, kiedy nie jestem w stanie robić tego wszystkiego, co robiłem, żeby być w życiu kimś, odkrywam, jak bardzo było to złudne. Widzę, że moja aktywność izolowała mnie od ludzi, sprawiając, że życie było niemal monotonne, pozbawione smaku. Jakie dziwne wydaje mi się życie innych ludzi! Tracą tak wiele czasu na kształtowanie osobowości. Są wręcz dumni z tego, że izolują się od innych, rywalizują z nimi i sprawiają im ból. Wygląda na to, że nikt nie delektuje się życiem. Wszyscy traktują je tak strasznie poważnie. Nigdy dotąd nie czułem miłości do tylu osób. Nawet nie chodzi o to, że kocham bliźnich, ale że czuję miłość. Istniejemy razem z miłości. Ani muzyka i taniec, ani wszystkie owacje, pochlebne recenzje i pieniądze nigdy nie dały mi tak głębokiej satysfakcji jak obecne doświadczenia”.
Gdy słyszymy podobne historie, komentuje Levine, myślimy z lękiem, że ten poziom świadomości, ta bezkresna przestrzeń umierania znajdują się poza zasięgiem naszych możliwości. A jednak z jego obserwacji wynika, że jest inaczej. Śmierć często wydobywa z nas to, co najlepsze.
Wydaje się, że także towarzyszenie w umieraniu jest szansą na ujawnienie tego, co w nas najlepsze. Po śmierci Ewy Paweł jeździł po Polsce, odwiedzał przyjaciół. W Kołobrzegu szedł sam plażą i morze, swoim szumem, przywołało go. Kupił ziemię w Ustce, gdzie wkrótce zacznie budować dom. Uczy się robić witraże i lepić z gliny. Na razie jeszcze żyje z pracy dotąd wykonywanej, z audytów energetycznych. Ale przyszłość widzi inaczej: dom będzie miał gościnne pokoje, pracownia ceramiczna i witrażowa, z ofertą zajęć dla dzieci i dorosłych.
Byłem cholerykiem, mówi. Kłócił się, dyskutował o sprawach, o których nie miał pojęcia. Ludzi doprowadzali go do szewskiej pasji. Perfekcjonista, wszystko zaplanowane: praca, kobieta, zaręczyny, ślub, dom, dzieci. Miało być po kolei. I los zagrał mu na nosie. Już nie ma żadnej pewności. Jeździ po Polsce, może przecież zginąć w wypadku w każdej chwili. Planuje 100 lat, ale żyje tak, jakby miał umrzeć jutro. Bez napięcia, z minuty na minutę. Z coraz większym skupieniem na ludziach. Z coraz większą świadomością, że nie wie. Nie wie, dlaczego musiał stracić żonę, ale nie obwinia nikogo, ani ludzi, ani Boga.
Działa, pracuje, ale nie przywiązuje się do wyniku działania. Jeśli coś nie wychodzi, widocznie nie to miejsce i nie ten czas. Jeśli tak jest zapisane, będzie miał rodzinę i dzieci, bo tego pragnęła Ewa. Przeżyli ze sobą pięć dobrych lat, czuł się kochany i otoczony opieką. Gdy zachorowała, byli razem i nie zepsuli ani jednej chwili. To już wiele, wiele szczęścia. 
---------------
http://www.wady-dloni.org.pl/

Ostatnio zmieniony 12-11-2005 19:02 przez ewa

  Temat Autor Data
  "Możesz odejść, bo cię kocham" - listopadowy numer Zwierciadła ewamonika1 04-11-2005 16:34
  Re: "Możesz odejść, bo cię kocham" - listopadowy numer Zwierciadła Agnieszka 04-11-2005 19:04
  Re: do Agnieszki ewamonika1 04-11-2005 19:50
  Dziękuje ze jestescie Agnieszka 04-11-2005 22:02
  Re: Dziękuje ze jestescie zorka 05-11-2005 19:16
  Re: Dziękuje ze jestescie do zorki Agnieszka 06-11-2005 00:07
  Re: "Możesz odejść, bo cię kocham" - listopadowy numer Zwierciadła betty69 05-11-2005 20:03
  Re: "Możesz odejść, bo cię kocham" - listopadowy numer Zwierciadła aniao3 05-11-2005 20:11
  Re: "Możesz odejść, bo cię kocham" - listopadowy numer Zwierciadła Ines 09-11-2005 19:44
  Re: artykuł - część pierwsza ewamonika1 12-11-2005 18:59
*  Re: artykuł - część druga ewamonika1 12-11-2005 19:01
  Re: artykuł Wera 12-03-2010 21:31
  Re: "Możesz odejść, bo cię kocham" - listopadowy numer Zwierciadła EwelinaW 17-03-2010 21:52
  Re: "Możesz odejść, bo cię kocham" - listopadowy numer Zwierciadła jolek 18-03-2010 06:58
::   w górę   ::
Przeskocz do :
Forum tworzone przez W-Agora