dlaczego.org.pl  
Forum dlaczego.org.pl  >> ŚWIATEŁKA I LISTY DO DZIECI
Nie jesteś zalogowany!       

Strasznie mi dziś ciężko (z dn. 08-12-2006) - * HISTORIA ZOSIEŃKI *Hits: 2820
Soffija  
15-02-2007 23:08
[     ]
     
Strasznie mi dziś ciężko. Patrzę na słoneczny, jasny świat i myślę o tym, że mógł to byc też świat mojego Drugiego Dziecka, mojej Zosi... Mogłam teraz wychodzic z Nią na pierwsze spacerki. Myślę o tym, ze teraz właśnie miałabym moje całkiem nieprzespane noce, pełne cudownego zapachu noworodka, mojego mleka, a w ramionach kołysałabym Dziecko. Dziecko... Myślę o tym, jak to by było cudownie latem wyjśc na spacer w letniej, jasnej sukience, z dwiema ukochanymi Córeczkami.
*
Czuję się pełna winy wobec Zosi. Przede wszystkim dlatego, że Jej nie uchroniłam przed śmiercią. Ale również z tysiąca innych powodów. Czuję się winna wszystkiemu. Zosia była zdrowa. Umarła, bo urodziła się za wcześnie i Jej układ krążenia i oddechowy nie były wystarczająco dojrzałe... W tamte dni, kiedy nagle popłynęły mi wody płodowe, byłam szalenie zmęczona... Były te straszne upały... Powinnam była więcej odpoczywac i mimo, ze przy małym drugim dziecku było to trudne, nie powinnam była bagatelizowac mojego zmęczenia...
*
Potem w szpitalach, przez 6 i pół tygodnia walczyłyśmy o Zosię: ja - leżąc plackiem na łóżku, modląc się i angażując w modlitwę każdego, kto się nawinął; Zosia - fikając koziołki w brzuszku mamy, przywracając jej tym nadzieję, którą tak bezlitośnie odbierali lekarze.
Później, z upływem tygodni, i oni chyba zaczęli się dziwić i po cichu wierzyć, że wszystko skończy się dobrze. W każdym razie, w pewnym momencie przestali mi ciągle przypominać o najgorszym... Kilka razy przebąkiwali coś o wypuszczeniu mnie do domu i wtedy... protestowałam. Wiedziałam, że to nierozsądne. Niebezpieczne.
Ponoć regułą jest, że w ciągu dwóch tygodni od początku odpływania wód płodowych, zaczyna się akcja porodowa... U mnie nic takiego nie nastąpiło. Jedna z położnych podważyła nawet trafność diagnozy lekarza, który mnie przyjmował do szpitala i utrzymywała, ze to niemożliwe, żebym wytrzymała tyle czasu z odpływającymi wodami. To się nie zdarza... Na pewno nic mi nie jest...
A moja Zosia na swiat jeszcze z brzuszka mamy nie uciekała i to, że nadal ze mną była, traktowałam jako cud, znak od Boga. I jako o cudzie o tym mówiłam. Głośno.
Dziękowałam więc Bogu i błagałam go w modlitwach, byśmy z Zosią wytrwały do... dziewiątego miesiąca (a do szpitala przyszłyśmy w połowie piątego).
I tyle osób modliło się za Ciebie, Zosiu...
Ksiądz w moim rodzinnym mieście, w kościele, gdzie byłam chrzczona, odprawił mszę z osobistą intencją za Ciebie.
I modlili się Twoi Pradziadkowie, i Dziadkowie, i dwie cudowne położne, które okazały nam serce, i pewien brat zakonny, i nasze towarzyszki szpitalnej niedoli, i moja przyjaciółka z całą rodziną, i ja, mama...
I obmyśliłam cały plan na wypadek najgorszego, na wypadek gdybyś miała urodzić się przed 25 tygodniem... Ponoć uznaje się, że dzieci urodzone przed tym czasem nie mają szans. Uczulałam lekarzy, że mają Cię potraktować tak, jakby wierzyli, że masz szanse przeżyc... Żeby cię ratowali, żeby nie zostawili bez specjalistycznej opieki w przekonaniu o bezcelowości wszelkich działań... Poprosiłam też, żeby mi Cię oddali, bez względu na Twój wiek... Zgodzili się.
I dowiedziałam się wszystkiego na temat chrztu z wody, chrztu pragnienia i uspokoiłam się, że nie musze pisac do Rzymu, by mi pozwolono ochrzcić Cię, gdy jesteś jeszcze w brzuchu mamy i tam żyjesz. Żyjesz!
Przez pierwszy tydzień odzierano mnie z marzeń, planów, złudzeń, nadziei... Po raz pierwszy przeżywałam żałobę.
Potem nieśmiało pozwalałam nadziei rosnąć.
Aż wreszcie przemieniła się ona w wiarę i pewność. Tyle obietnic składałam wówczas Bogu...
Nie było lekko, choć to niewielki heroizm. Żaden. Ale nie było lekko przez półtora miesiąca leżeć plackiem, nie wstawać nawet do toalety, a więc korzystać z basenu, nie myć się samodzielnie, lecz z pomocą (bo trudno myć się w pościeli i na leżąco), nie jest lekko znosić humory położnych, które nie chciały zrozumieć, że rezygnuję z intymności z wielkim trudem, po to, by mogło żyć moje dziecko... Nie jest łatwo spędzać kolejne tygodnie w łóżku, z dala od ludzi, życia, tylko raz na tydzień widzieć ukochaną Córeczkę Zuzię, bać się, co też przyniesie następny dzień...
I przyniósł.
Znów w dużej masie odpłynęły wody płodowe. Poprosiłam o modlitwę Siostry Dominikanki z Radoni, które często modlą się o szczęśliwe rozwiązania, o życie dla nienarodzonych jeszcze maleństw...
Teraz wody odpływały coraz częściej...
Jednak nadzieja mnie nie opuszczała.
*
Mam tyle straszliwych wyrzutów sumienia...
Byłam w nienajlepszej formie... Reżim łóżkowy i związany z tym brak aktywności fizycznej spowodowały, że moje mięśnie nóg prawie przestały funkcjonować...
Pierwsza doba Zosi:
Zosia urodziła się przez cesarskie cięcie. Zaraz potem została ochrzczona przez Księdza. Był przy tym mój Mąż. Mnie nie było, nie byłam w stanie się ruszyć. Mąż opowiadał mi potem, jak było przeraźliwie smutno. Ksiądz umoczył w wodzie kawałek ręcznika papierowego i dotknął nim główki naszego Dziecka w inkubatorze.
Cesarkę przeszłam nienajlepiej. Bolała mnie sama operacja (moja prawa połowa znieczuliła się gorzej, niż lewa...), a po operacji... lepiej nie mówic (ból pooperacyny w pierwszej dobie leczono mi pyralginą...) Nie byłam wstanie nie tylko chodzic, ale i usiąśc... Efekt był taki, że były chwile kiedy zupełnie nie myślałam o Zosi. Byłam zbyt zajęta własnym bólem! O, Boże, wybacz mi! Jakąż jestem podłą egoistką! Egocentryczką! Nie myślałam, że moja Kruszynka cierpi stokroc bardziej. Teraz wiem, ze w ogóle tego nie rozumiałam. Wtedy nie dotarło do mnie, jakim wysiłkiem jest dla Niej każdy oddech. Że życie sprawia jej ból... Wiedzialam tylko, ze życie to jest kruche, ze Zosia jest w stanie ciężkim. Ale i to do mnie nie docierało. Byłam przygotowana na Zosi długi pobyt w szpitalu. To była moja perspektywa... Mój mąż przynosił złe wiadomości, ale zawsze je sobie tłumaczyłam, że u wczesniaków tak już jest. Że przez parę miesięcy będzie lepiej lub gorzej, ale w końcu Zosia będzie z nami w domu...
Cały czas pierwsza doba... Lekarze nie sa pewni, czy Zosia nie ma wady... Poczułam wyrzuty sumienia, poczułam wstyd, ze to pewnie ja zawiodłam, ze z moim organizmem coś jest nie tak!
Powiedziano też, że Zosia za długo i w za dużych dawkach dostaje tlen, ale dostawac musi. Że może potem nie widziec... Że może byc niepełnosprawna umysłowo...Poczułam strach przed wychowywaniem dziecka niepełnosprawnego! Jak ja tak mogłam pomyślec?! Wstyd? Strach?
W tamtej chwili to mój dzielny Mąż wykazał się mądrością, nie ja... Przypomniał nasze plany związane z kupnem pianina. Teraz miało to być pianino dla Zosi, miało pomóc Jej w rozwoju, rehabilitacji...Ów pomysł, to snucie planów na przyszłość z Zosia dodało mi skrzydeł i naprowadziło na właściwe, ludzkie tory. Ale... Ta chwila, będąca dowodem mojej nikczemności, strasznie ciąży mi teraz na sumieniu. Bóg mnie ukarał.
*
Mimo mojego bezmyślnego przekonania, że najgorsze co nas czeka, to kilka miesięcy strachu, niepewności i hustawki uczuc, podświadomośc podszeptywała mi co innego... Boże, jak jak się bałam zobaczyc twarz, oczy mojego męża po każdej jego wizycie na OIOMie! Tak się bałam, że powie, że Zosieńka odeszła...
W drugiej dobie jakoś udało mi sie usiąśc. Wyprosiłam mocny środek przeciwbólowy i - gdy zadziałał - poczulam się jak nowo narodzona: mogłam wstac! Ale nie było to takie proste. Nogi były jak z waty. Z pomocą męża usadowiłam się na wózku i pojechaliśmy na drugie piętro, do noworodków.
Wygląd Zosi mnie zdziwił. Wstydzę się tego strasznie, że nie uznałam Jej wtedy za piękną. Z tego samego powodu nie poparłam pomysłu mąża, żeby zrobić Zosi zdjęcie. Potem nie mieliśmy do tego głowy. Żałuję, że tak się stało. Z tego samego powodu potem nie chciałam, by w kaplicy trumienka była otwarta - nie chciałam, żeby ktoś pomyślał o mojej Córeczce coś przykrego, a potem z innymi dzielił się wrażeniami... W tej jednej sprawie mojej decyzji nie żałuję. Żałuję tylko, że moi Rodzice nie widzieli swojej wnuczki...
Nie byłam przygotowana... Nie wiedziałam, że tak wygląda dziecko 26-tygodniowe... Że nie jest pulchnym, różowym bobaskiem... Była taka krucha. Widzialam, jaka jest delikatna i slaba. Skórke miała wprost przezroczystą... Tak się o Nią bałam! Takie miała chudziutkie nóżki i rączki, takie poranione przez wenflony! Zosia byla najmniejszym Maleństem na oddziale. Wszystkie inne dzieciaczki w ikubatorach wydawały się takie duże, różowe i silne. Wszystkie miały otwarte oczka. Sąsiad Zosi coś tam kwilił i fikał nóżkami i rączkami. A Zosia leżała nieruchomo. Miała zamknięte oczy. Respirator brutalnie pompował Jej tlen do płucek. Płakałam tam przy Jej inkubatorze i czułam się taka bezradna! Nie wiedziałam, co mogę zrobic dla mojego dziecka. Bałam się zarazic Zosie jakąś bakterią. Bałam się przeszkadzac. Ale nie myślalam tak intensywnie, jak robię to dzisiaj, o bólu, którego doświadczało moje Dziecko. Za mało o Niej myślałam. Za mało wczuwalam się w moje Maleństwo.
Dopiero wieczorem zaczęłam próbowac odciągac sobie pokarm. To kolejny powód moich wyrzutów sumienia. Ja chyba nie wierzyłam, że to ma sens. Tak opornie się do tego zabierałam. Karmienie Zuzi było dla mnie kiedyś ogromną radością. Teraz zobaczyłam tylko dwie małe kropelki mleka i więcej nic... Tego wieczoru i następnego dnia zmuszałam się do działania laktatorem rzadziej, niż powinnam. Mleko nie pojawiało się. Tyle tylko, że piersi sobie zmasakrowałam...
*
Trzecia doba. Czuję się znacznie lepiej, Chociaż po wyprawie do toalety na koncu korytarza, prawie zemdlalam, to jednak chodziłam sama! Ale i tak na częste wyprawy na drugie piętro nie miałam co liczyc. Bez wózka dla mnie i bez mojego męża, żeby ten wózek pchał, nie mogłam się dostac do Zosi. W końcu udało się wypożyczyc wózek, a i mąż się pojawił. Tego dnia długo siedzialam przy Zosieńce. Śpiewałam Jej kołysanki i mówiłam z pamięci wierszyki, których nauczyłam się dla Zuzi... Nie wiem, czy moje Maleństwo w ogóle mnie słyszało... Ten inkubator tak oddzielał mnie od mojej Córeczki! I Zosia miała odwróconą główkę, tak że w ogóle nie widziałam Jej buzi.
Padał deszcz, była tak ciemna, deszczowa przeraźliwie smutna pogoda. I śpiewałam Zosi kołysanki o deszczu, o śniegu, o ciepłej bezpiecznej kołysce... I tak strasznie płakałam, Starałam sie śpiewac tak, by Zosia mnie usłyszała przez ten inkubator. Ale nie wiem, czy wiedziała że przyszła do Niej mama...? Zapytałam Lekarkę, czy mogę dotknąc Zosi. Zgodziła się. Gładziłam Zosię najpierw delikatnie po nóżce, rączce, a potem głaskałam Jej najdroższy biedniusieńki policzek i brzuszek. Gdy dotknęłam Zosi brzuszka, wzięła głęboki wdech. To był Jej jedyny ruch, jaki wykonała przy mnie. Ciągle się zastanawiam, czy coś Ją wtedy nie zabolało? Czy się nie przestraszyła? A może poczuła ciepło mamy? Boze, dlaczego Zosia doświadczyła tak mało matczynego ciepła?! Tyle miłości chcialabym Jej dac, tak Ją utulic, wycalowac! Boże, oddaj mi moje Dziecko!!
Sama przerwałam głaskanie Zosi. Bałam się Ją zmęczyc, zrobic Jej krzywdę. Była przecież taka maciupka. Głaskałam ją po prostu opuszkami dwóch palców...
Zosia miala się gorzej, ale nie rozumiem czemu, nie docierało to do mnie. Przyplątała Jej się ciężka żółtaczka. Potem przestała siusiac. Wiedzialam, że to źle, ale byłam pewna, ze to minie! Nie mogło byc przecież inaczej! Wieczorem przyszła pani doktor, zeby powiedziec, ze Zosia siuśnęła! Jakże się cieszyłam. Zadzwoniłam wtedy do męża, by przekazac mu tę wspaniałą nowinę. O godz.23 Lekarka przyszła znowu, tym razem, zeby powiedziec, że Zosia dostała rozleglego krwotoku z płuc. Spytałam wówczas - oczekując potwierdzenia - czy lepiej będzie, jeśli teraz nie pójdę na OIOM, bo będę lekarzom przeszkadzac... A ona nic nie odpowiedziała, a ja głupia nie poszłam! Lekarka już wówczas wiedziała, ze Zosia umrze, a ja tego nie zrozumiałam! Myslałam, naprawdę sądziłam, że Zosię będą ratowac. Że mnóstwo lekarzy będzie przy niej i ja bym tam przeszkadzała. A teraz martwię, się, że może było inaczej, może Zosia była sama. Może umierała bez pomocy, bez szans, a mnie w tej strasznej chwili przy Niej zabrakło! Lekarka poszła, a ja kiwałam się na łóżku w przód i w tył, jak sierota, tęskniąca za utuleniem i wyłam. W międzyczasie przyszła szczęśliwa mama innego dziecka, prosząc o laktator i powiedziała, żebym nie płakała, "ona tez dzisiaj miała doła". Powiedziałam jej wówczas, że właśnie umiera moje dziecko. Czemu - skoro to jednak wiedziałam - nie poszłam do Zosi?! Za bardzo ufałam lekarzom! Dlaczego wówczas myślałam, że mogę przeszkadzac?! Dlaczego nie było mie przy Zosi?!! Płacząc, zasnęłam, ale pamiętam, że miałam dalej nadzieję. Zanim zasnęłam, zadzwoniłam jeszcze do Sióstr Dominikanek (już po raz drugi) z prośbą o modlitwę o życie Zosi. Krótko po północy obudzia mnie ta sama Pani Doktor. Zosia umarła. Poszłam na górę. Lampa przeciw żółtacze była wyłączona. Cała skomplikowana aparatura gdzieś się podziała. Nie było już wenflonów, i pomp infuzyjnych, i respiratora. Moje dziecko leżało opuszczone, zupełnie samo, żadnego leku Mu nie podawano, nic przy Nim nie poprawiano...
*
Tylko poraniona dziurka w malutkim nosku.
Tylko rączki i nóżki maleńkie jak u świętojańskiego robaczka z ranami wielkimi, jak rany Pana Jezusa.
Tylko główka tak mała, że mieści się cała w mojej dłoni. Dłoni osieroconej.
I zakrwawiony gazik na pępuszku...
Po raz pierwszy widziałam całą buzię mojej małej Dziewczynki. Taką chudziutką, mizerną i nie różową. Trzymałam rękę na głowie Zosienki, póki ta nie ostygła. I mówiłam, jak bardzo ją kocham, jak kocham, kocham! I że zawsze z Nią będę. I wymyślałam najczulsze słowa, jakimi może obdarzyc matka dziecko. Wierzę, że mnie wtedy czuła i słyszała. Właśnie wtedy - gdy nie było już całej aparatury, tych rurek, igieł, przycisków, pokręteł i wskaźników, gdy wszędzie wokół był spokój. Nie miałam odwagi Jej wziąc na ręce! Tylko Ją głaskałam. Bałam się widoku zwisających bezwładnie poranionych nóżek i rączek mojego Dziecka. Gdyby była zawinięta w pieluszkę, wzięłabym Ją pewnie. Teraz żałuję tego, że wówczas Jej nie utuliłam. Zosiu wybacz to wszystko swojej matce. Matce złej, egoistycznej, egocentrycznej, słabej, tchórzliwej! I kochającej. Tęsknię za Tobą i nie wiem jak wytrzymam wiecznośc bez Ciebie. Bo czy pójdę do Nieba? Boże, dlaczego zabrałeś mi moje Dziecko?!!

POŻEGNANIE
Ciągle widzę Cię, jak leżysz sama, opuszczona,
I ciszy spokój wciąż słyszę w szpitalnej sali.
Widzę, jak noc - nad Tobą czule pochylona -
W mrok Cię utula, do Boga zabiera w oddali...

Świętojańskiego robaczka rączyny i nóżki
Z ranami - jak u Pana Jezusa - wielkimi...
I główka... nie zaśnie już na piórkach poduszki,
W mej dłoni, między palcy spoczywa moimi...

Dlaczego nikt ciepłą Cię nie owinął pieluszką?
Powiedz! Czy Ci nie zimno? Nie straszno? Maleńka?!
Na drogę przestrogi wciąż Ci szepczę na uszko,
Słona się toczy po ciałku chudziutkim kropelka...

W Anioła nosku biedniutkim dziurka poraniona,
Krwawy napawa lękiem gazik na pępuszku...
Leżysz tak samotna, tak cicha, nieruchoma...
Rozmodlona... Już zamieszkał Pan Bóg w Twym serduszku...

Małej Zosi w Niebie - mama 10.05.2007
*WIERSZ JEST MOJEGO AUTORSTWA - Soffija*


ŚWIATŁKO DLA MOJEJ CÓRECZKI W NIEBIE:
http://www.republikadzieci.pl/rd/content/view/1362/184/
MOJE WIERSZE DLA ZOSIEŃKI http://www.dlaczego.org.pl/d/index.php?option=com_content&task=view&id=184&Itemid=26 

Ostatnio zmieniony 28-10-2008 09:25 przez Soffija

  Temat Autor Data
  Re: Kocham Cię Zosiu Mirella 22-04-2007 14:36
  Re: Kocham Cię Zosiu malineczka 30-01-2007 12:46
  Re: Kocham Cię Zosiu malineczka 04-02-2007 18:05
  Re: Kocham Cię Zosiu malineczka 07-02-2007 21:01
  Re: Kocham Cię Zosiu do malineczki Soffija 07-02-2007 22:41
  Re: Kocham Cię Zosiu malineczka 10-02-2007 14:02
  O dzielnej, maleńkiej Zosieńce (z dn. 22.11.2006) Soffija 15-02-2007 23:02
  Re: o dzielnej, maleńkiej Zosieńce (z dn. 22.11.2006) danusia48 15-02-2007 23:08
*  Strasznie mi dziś ciężko (z dn. 08-12-2006) - * HISTORIA ZOSIEŃKI * Soffija 15-02-2007 23:08
  Re: Strasznie mi dziś ciężko (z dn. 08-12-2006) Green Tea 16-02-2007 01:04
  Re: Strasznie mi dziś ciężko (z dn. 08-12-2006) do Green Tea Soffija 16-02-2007 01:41
  Re: Strasznie mi dziś ciężko (z dn. 08-12-2006) do Soffija Green Tea 16-02-2007 01:55
  Re: Strasznie mi dziś ciężko (z dn. 08-12-2006) HALINA HERZOG 18-10-2008 01:04
  do Haliny Herzog Soffija 22-10-2008 12:17
  Re: do Haliny Herzog HALINA HERZOG 10-11-2008 22:19
  Re: do Haliny Herzog HALINA HERZOG 10-11-2008 22:41
  Re: do Haliny Herzog HALINA HERZOG 10-11-2008 22:47
  Strasznie mi dziś ciężko - w siódmą miesięcznicę... Soffija 28-03-2007 11:39
  Strasznie mi ciężko... Soffija 29-03-2007 15:07
  Re: Strasznie mi ciężko... Angel 29-03-2007 19:32
  Re: Strasznie mi ciężko... AgnieszkaM...H...B... 29-03-2007 22:42
  Re: Strasznie mi dziś ciężko (z dn. 08-12-2006) - * HISTORIA ZOSIEŃKI * HALINA HERZOG 16-10-2008 21:51
  Czekam, jakbyś miała wrócić... (z dn. 09-01-2007) Soffija 15-02-2007 23:15
  Tak ślicznie pachniałaś! (dn. 11-01-2007, z forum DZIECI STARSZE) Soffija 15-02-2007 23:23
  Zosia w każdym momencie jest między nami... (z dn. 06-12-2006) Soffija 15-02-2007 23:51
  Re: Zosia w każdym momencie jest między nami... (z dn. 06-12-2006) asia122 19-02-2007 08:46
  Re: Zosia w każdym momencie jest między nami... (z dn. 06-12-2006) Soffija 19-02-2007 13:10
  Dziś miała urodzić się Zosia (z dn. 29-11-2006) Soffija 16-02-2007 00:02
  Re: Dziś miała urodzic się Zosia (z dn. 29-11-2006) maria 16-02-2007 00:19
  Re: Dziś miała urodzic się Zosia (z dn. 29-11-2006) do Marii Mamy Amelki Soffija 16-02-2007 00:32
::   w górę   ::
Przeskocz do :
Forum tworzone przez W-Agora