wlasnie czytalam o porodach rodzinnych...o nerwowych tatusiach, ktorzy zdenerwowani rzucaja tylko w sluchawke telefonu "nie, jeszcze nie urodzila. tak, chyba juz niedlugo"a potem biegna zdyszani do zony, by sciskac jej rece i masowac plecy...a pozniej opijaja szczesliwe narodziny, przyjmuja gratulacje, dumnie i niezgrabnie paraduja z bobaskiem na rekach.a gdy tego nie ma? co zostaje? tak plakalam nad soba, ze nie widzialam, jak Mu strasznie ciazko. jak zaciska zeby by sie nie rozplakac razem ze mna...jak udawal silnego, bo ktos musial byc tym silnym.musial chodzic do pracy, odpowiadac na pytania znajomych i rodziny, sprzatac, robic zakupy i jeszcze sprawdzac czy ze mna wszystko dobrze, jeszcze pocieszac, udawac, ze wierzy, ze najgorsze mamy juz za soba, ze juz sie pozbieralismy...i tylko czasami gdy mocno mnie przytula i delikatnie gladzi po wlosach, gdy wciaz jeszcze powtarza, ze wszystko bedzie dobrze, ze musimy byc silni wlasnie dla naszego dzieciatka...wlasnie wtedy czuje czasem jak drzy, jak hamowane emocje jednak mu troche uciekly...moj twrdziel jednak nie jest taki twardy. ciagle o tym zapominam...czasem zeby go oszczedzic rycze w lazience i dopiero jak sie uspokajam wracam do lozka i cichutko klade sie przy nim...ale on wie.przytula mnie mocno i szepcze do ucha"musisz w koncu przestac"odpowiadam"wiem.spij" a potem milczymy jeszcze dlugo bezsilni...wiem, ze nie moge ciagle plakac, ale nie umiem przestac. wiem jak go to boli. tyle bym dala by nie dokladac mu cierpien stanem w jakim mnie widzi, ale nie moge...skad on ma ta sile? i jak dlugo bedzie gral twardziela?ojciec, ktoremu nikt nie gratulowal narodzin dziecka. ojciec, ktorego dziecko odeszlo...w zamian ma zaplakana matke dziecka, ktorej nie ma co powiedziec, puste ramiona, zzerane skrywanym bolem serce...ojciec aniola. moj Aniolek jest na pewno z niego dumny. ja tez.
|