Chciałabym podzielć się z Wami moim szczęściem:) 20 września urodziłam w końcu (3 dni po terminie) synka 4040g i 58 cm. Ma na imię Dominik Jakub. Niestety nie obyło się bez komplikacji. Zaczęło się ksiązkowo, jednak przy 9cm rozwarcia (!) dostałam nagle silnego krwotoku. Okazało się, że odkleiło się łożysko i zamknęło małemu wyjście. Tętno dziecka zaczęło lecieć na łeb na szyję więc pędem zawieziono mnie na blok operacyjny. Nigdy nie zapomnę tego strachu, dostałam takich drgawek, że nie byłam w stanie zapanować nad własnym ciałem, jeszcze na stole operacyjnym podskakiwały mi ręce i klatka piersiowa. Pokazano mi na chwilę synka,potem leżałam płasko 24 godziny.Nie podejrzewałam nawet,że z małym jest coś nie tak. Okazało się,że dziecko "napiło"się mojej krwi(z tego odklejającego się łozyska),zaczął mieć problemy z oddychaniem-oddech wspomagany , kroplówka, płukanie zołądka,antybiotyk....Boże,jak ja się bałam-nie mogłam go mieć przy sobie,ledwo chodziłam po cc. Dopiero dzisiaj wróciliśmy do domu. Teraz walczymy o karmienie piersią i chyba tą walkę wygramy:) Dzięki Bogu wszystko się dobrze skończyło, choć strach pomyśleć co by było gdybym się uparła. Ze względu na to, że po stracie Zosi dostawałam drgawek na widok szpitali położniczych byłam zdecydowana rodzić w otwartym niedawno w W-wie Domu Narodzin. Ciąża przebiegała wręcz książkowo więc byłam już "umówiona" z tamtejszą położną na poród w warunkach domowych. Jednak mój gin odradzał mi takie rozwiązanie, a mój mąż wręcz stanowczo się na to nie zgodził (co było zresztą przyczyną częstych konfliktów między nami przez ostatnie tygodnie)- dzięki temu znalazłam się na Żelaznej. Okazało się, że na szczęście. Boję się czy w innym wypadku zdążyliby uratować mojego synka. Zosia czuwała:) Dziękuję Ci Mój Aniołku... Kocham Cię...
|