jakis
dramat... a juz bylo tak dobrze.. chociaz wiem ze i to minie, dam rade, jak zwykle, przeciez
sie nie zalamie :( Wlasnie moj szef polecial do szpitala, rodzi mu sie cora :( a ja jedna
jedyna w pokoju sposrod 7 osob, nakladam sluchawki na uszy, wlaczylam sobie psalm, ktory
Natka zapodala na Rozmowach o wierze i sie wylaczam z tej wielkiej radosci, radosci nie dla
mnie i nie mojej :( Wszyscy w pokoju maja dzieci, najstarsze jest tylko rok starsze od
mojego Alka, jest chlopczyk w wieku mojego Alusia, a najmlodsze.. no.. wlasnie sie
rodzi. Co ja robie tu, na ziemi? :( Wczoraj modlilam sie o to, aby czas szedl szybciej,
juz sie nie modle o dzieci, bo moze nie mi maja byc dane? nic mnie tu nie cieszy, nic.. nic
u mnie nie slychac, bo jak moze byc slychac jesli MOJE DZIECI NIE ZYJA... W sobote
dowiedzialam sie, ze moja byla (na szczescie) najlepsza przyjaciolka przestala do mnie
dzwonic i kontaktowac sie ze mna bo... po raz kolejny na pytanie "co u mnie?"
uslyszala: nic. :( jaka ona biedna :( niedoswiadczona :( Jak ja zloze mu gratulacje?? Mama Aniolkow moich ukochanych... 'Aniol przybyl i odlecial. Raj jest jego domem'.
|