Podobnie i
ja postanowiłam dołączyć do grona tych niesprawiedliwe skrzywdzonych przez los...mam,
rodziców. Choć upłyneło już trochę czasu od chwili, kiedy pierwszy i...ostatni raz
przytuliłam moje maleństwo (tak - jestem tą "szczęściarą",która mogła pożegnać
swoje najukochańsze dzieciątko) - to ogromna pustka, ból i niejednokrotnie złość rozdziera
moje serce każdego dnia. Podobnie, ja Wy- nie pojmuję tego co się stało, codziennie
modląc się o nadzieję, siłę by stawić czoła tej tragedii, ale też ciągle zadając sobie
pytanie:DLACZEGO??? Cała ciąża przebiegała naprawdę rewelacyjnie: b.dobre wyniki, żadnych
komplikacji. Jakakolwiek mała dolegliwość była rekompensowana kopniaczkiem mojego szkraba,
który już chyba nie mogł doczekać się przyjscia na świat.Podobnie jak my - ten MALUSZEK
nadał nam prawdziwy sens życia. To była piękna czerwcowa, słoneczna niedziela, powoli
zaczęły odchodzić wody. Mimo 36 tc, wiedziałam, że to w miarę bezpieczny moment i nie
popadłam w panikę...Strach jednak, z ogromnym szczęściem o WIELKIM PRZYJSCIU przeplatały się
nawzajem.Pojechalismy do szpitala i tak zaczęlismy oczekiwać na naszego Królewicza...W
poniedziałek rano, pierwsze bóle, jakies krwawienie - objawy typowo "ksiązkowe".
Nagle słabo odczuwalne tętno dzidzisia, modliłam się tylko żeby wszystko było dobrze (z
resztą cały czas miałam pozytywne nastawienie, bo nie mogło być inaczej).Nawet nie wiem,
kiedy znalazłam się na stole operacyjnym. W końcu zobaczyłam nasze upragnione dzieciątko -
Kubuś jest już na swiecie! Nie słyszałam jego płaczu, ale szept pani dr: "...nie
żyje". Diagnoza - całkowite odklejenie się łozyska. Nasz świat się zawalił. Wszystko
straciło dla mnie sens i do tej pory nie moge pogodzić się z tym okrutnym losem. Nikt nie
potrafi odpowiedzieć, co mogło być przyczyną?! A teraz - wymarzone spacerki z wózeczekiem
zostały zastapione spacerami na cmentarz i nie wiem, czy kiedykolwiek to zaświecone świateło
zastąpi mi mojego- naszego najukochańszego synka. Ale to jedyna rzecz, kórą mogę zrobić
dla Kubusia i ponownie zacząć wierzyć w to, ze kiedyś się spotkamy.Gdyby nie miłość i
wsparcie mojego męża,nie wiem, co by było...Z nas dwojga on okazał się silniejszy w obliczu
tej tragedii i wziął na sibie tak wiele... Kochamy Cię nasz Aniołku i strasznie za Tobą
tęsknimy...Wiem, ze jesteś blisko nas i juz pozostaniesz na zawsze; Niebiańscy Rodzice
:-(
|