Prawie codziennie zadaje sobie pytanie dlaczego
lekarz nie zadzwonil do mnie wczesniej? Z soboty na niedziele Olga zeczala sie meczyc(
spalam 1 godz) w nocy z niedzieli na poniedzialek stan zaczal sie drastycznie pogarszac (
nie spalam nic) w poniedzialek juz byla w stanie krytycznym. Lekarze widzac mnie dali mi
swoje lozko zebym choc troche sie przespala ( spalam 20 min) wieczorem przyszla jeszcze pani
ordynator i udalo jej sie w miare ustabilizowac cisnienie i tetno ( doszlo u niej do
wstrzasu septycznego na skutek pekniecia jelitka i cisnienie miala bardzo niskie a tetno
bardzo wysokie ok 240) dlatego odwazylismy sie pojsc do pokoju zeby miec sile na dalsza
walke. przed zasnieciem zadzownilismy jeszcze na oddzial i lekarz uspokoil nas ze udalo im
sie w miare ustabilizowac stan.Gdy wychodzilismy ze szpitala zostawilam swoj numer telefonu
i prosilam kilka razy zeby zadzwonil jak tylko zacznie sie cos dziac, zebysmy jeszcze
zdarzyli ja zobaczyc, zeby nie bylo za pozno, obiecal ze zadzwoni. Niestety zadzwonil gdy
juz bylo za pozno, gdy nasze sloneczko juz nie zylo. Stan zaczal sie pogarszac ponownie o 3
w nocy, reanimowali ja, udalo sie na jakis czas przywrocic akcje serca, ale o 4:15 ponownie
ustala akcja serca i juz nie udalo sie jej uratowac. Zadzwonil do mnie o 4:35, taka tez ma
wpisana godzine zgonu. Pisalam tak o tym ile spalam wczesniej bo nie potrafie zrozumiec
DLACZEGO nie zadzwonil o 3???? dlaczego nie moglismy jej towarzyszyc w ostatniej drodze?
dlaczego musiala byc sama?Jedyne co przychodzi mi do glowy ,ze moze sadzili ze tak bedzie
nam latwiej, ale czyc nie powinien spelnic naszej woli i zadzwonic wczesniej? CZy potraficie
zrozumiec dlaczego lekarz tak sie zachowal? teraz niejednokrotnie jest mi przykro jeszcze
bardziej przez to ze odchodzila sama. Z drugiej strony staram sie myslec , ze Ona tak
chciala, gdyz w niedziele bylam sama we Wroclawiu ( jestesmy z Poznania) i nad ranem jak
stalam przy niej nagle zobaczylam jak moje dziecko przestlo oddychac, zaczelam krzyczec na
caly glos, rwac wlosy z glowy "ONA NIE ODDYCHA!!! MOJE DZIECKO NIE ZYJE!!!" jednak
natychmiastowa interwencja lekarzy przywrocila jej zycie, po tym maz przyjechal do
Wroclawia, myslalam ze wrocila bo nie chciala zebym byla sama.
Kocham Cie Olguniu nad
życie, byłaś jesteś i zawsze bedziesz cudowna. ania mama aniolka Olguni (ur.04.02.2009 zm.07.04.2009) i Amelki (16.10.2006)
|