Dzien na ktory czekalismy kilka tygodni.
Pojechalismy do gabinetu po raz pierwszy zobaczyc nasze malenstwo. Bylam tak podekscytowana,
ze ze skierowaniem do gabinetu USG unosilam sie prawie nad ziemia. Weszlam rozpromieniona,
wyszlam z ogromnymi lzami w oczach i kluciem w gardle.Czar prysl, nasze malenstwo odfrunelo
do Nieba. Slowa ciezko przechodzily przez gardlo, musialam w koncu z siebie wykrztusic to,
co przed chwila uslyszalam w gabinecie. Serdeuszko dziecka niestety nie bije. Nie pamietam,
co mowil lekarz ( nie moj ginekolog ). Pamietam jedynie sposob, w jaki mi ta wiadomosc
przekazal. Patrzyl mi w oczy i mowil.Nie mowil do palacej sie zarowki w lampce stojacej na
biurku, tylko mowil do mnie.Do kobiety, pod ktorej nogami wlasnie zachwial sie grunt... To
bylo naprawde COS wielkiego.Potem juz lzy, lzy i ten ogromny bol serca. Oczywiscie
retoryczne pytanie dlaczego... (Dziekuje Tobie kochanie, ze byles wtedy tak blisko mnie.
Sama nie dalabym rady.) Nastepna wizyta za tydzien. Juz spokojniej, ale z malutka jeszcze
nadzieja, ze moze to byl chwilowy zanik, taki na kilka chwil tylko i ze moze wszystko jest
juz dobrze. Niestety badanie sie potwierdzilo. Kolejna wizyta to juz szpital. Bardzo sie
tego balam. Najbardziej paralizowala mnie swiadomosc, ze spotkam przyszle mamy oraz niepokoj
zwiazany z traktowaniem mnie w szpitalu. Bylam roztrzesiona po stracie i nawet najmniejszy
nietakt byl w stanie wytracic mnie z ledwie odbudowanej rownowagi psychicznej. W koncu
pielegniarka zaprowadzila mnie do pokoju.Skromny, 2 osobowy pokoj z lazienka. Na karcie w
prawym gornym narozniku drukowanymi literami napisano "UTRATA". Polozylam sie i
czekalam, czekalam co bedzie dalej. Potem seria silnych skurczy.Bardzo silnych skurczy.
Lekarz (moj ginekolog) od razu zlecil wykonanie zastrzyku przeciwbolowego.Nie bylo zadnych
skrzywien i nietaktownych komentarzy. I wiecie co sie stalo?!!Kiedy poczulam, ze jestem w
odpowiednim miejscu, nawet ten wewnetrzny bol serca zostal znieczulony. Najpiekniejszy
moment? To chwila, kiedy na sale weszla pielegniarka i zwrocila sie do mnie cieplym i
spokojnym glosem: "Pani Kasiu". Co jakis czas sprawdzala, czy u mnie wszystko w
porzadku. Zabieg odbyl sie wieczorem. Potem nocne wyciszenie, organizm przygotowywal sie do
kolejnego dnia. W poludnie nastepnego dnia bylam juz w domku. Napisalam to Wam, zebyscie
przed zabiegiem nie czuly sie tak sparalizowane strachem jak ja. Napisalam to w
podziekowaniu calemu personelowi Szpitala Sw. Rodziny w Poznaniu. Gratuluje! Takich miejsc
powinno byc jak najwiecej, tam sie czuje to, ze ludzie pracuja z wielkim sercem i maja
powolanie. Dziekuje raz jeszcze Bogu, ze wlasnie tam spedzilam jeden z tych dni, ktore
pamieta sie do konca zycia . Okazuje sie, ze sa takie miejsca, gdzie traci sie po ludzku.
Jezeli macie ochote o nich napisac, piszcie. Chce jeszcze tylko dodac, ze nie korzystam z
prywatnej opieki medycznej, moj ginekolog przyjmuje w normalnej, bezplatnej
poradni. Pozdrawiam serdecznie
|