Kiedyś pomagałam
ludziom pokrzywdzonym przez los, którzy musieli uciekać z własnego kraju, stracili bliskich,
sami czasem ledwo umkneli śmierci. Uchodźcy - zaczynający życie od początku, nie mający nic
poza tym co na sobie... dzieki ludziom dobrej woli zdobywałam ubranka dla dzieci, zabawki,
wózki... czasem udało sie załatwić specjalistyczną poradę, leczenie... Byłam szczęśliwa:
pakowałam wyprawki, rozdzielałam buciki, widziałam radość z powodu wózka, łóżeczka... czy
zwykłego misia. Byłam szczęśliwa widząc ich nowo narodzone dzieci... To było moje miejsce i
moja rola, tam być... aż do jesieni ub. roku. Jeszcze latem trzymałam na rękach
kilkumiesieczną dziewuszkę, urodzoną jeszcze w Czeczenii, do której cicho szeptałam że ja
też będę miała takiego ślicznego dzidziusia... Od początku wiedziałam że to będzie
chłopiec... czułam... kiedyś bezwiednie powiedziałam mężowi jak dam małemu na imię... Od
początku była radość i strach... plamienia, skurcze, duphaston... i wielka nadzieją że
będzie dobrze. Nie mam sił opisywać, co było dalej, przepraszam. Któregoś dnia poczułam że
jestem sama... że mój maluszek nie żyje... miałam rację... Wieczorem, w szpitali, dawano
nadzieję że jednak... że może... nie miałam siły płakać, nie miałam siły wierzyć...
następnego dnia nie było już żadnej nadziei. Powrót do domu - w koszyku niedokończone
maleńkie skarpetki... w torbie resztki ciastek imbirownych na mdłości... otwarta książka o
ciąży i porodzie... Dwa miesiące życia i "nie-życia". Istnieję tylko w sieci,
poza tym mnie nie ma. Nie umiem rozmawiać z mężem, z rodziną, przyjaciółmi, nie potrafię
pracować, studiować. Nie potrafię pomagać... Mineły 3 miesiące od śmierci mojego
Słoneczka... W ciągu tych 3 miesiecy narodziło sie wiele czeczeńskich dzieci... nie ma dla
nich wyprawek... Nie umiem, nie potrafię... nie chcę... Nie daję rady - nie chcę układać
maleńkich śpioszków i kaftaników. Nie chcę oglądać maleńkich dzieci. Nie chcę słuchać o ich
potrzebach!!! Nie daję rady, płaczę gdy jestem sama w domu, tak długo aż zasypiam z bólu.
Nienawidzę się - moje ciała w którym zagnieździła sie bakteria, która zabiła moje dziecko i
mojej psychiki, która nie daje mi znów pomagać innym i cieszyć sie ich radością. Nie wiem
jak mam dalej żyć. Myślałam że z czasem będzie lepiej, że jakoś sie uporam ze wszystkim...
nie udało się, nie jest lepiej. Przepraszam, musiałam to napisać, bo nie mam komu tego
powiedzieć.
|