Coś mnie dzisiaj naszło na
pisanie...
Jak żyć?
Nie ma tu żadnych cudownych rad, złotych środków,
wytycznych-wytrychów. Truizmem jest, że każdy musi przejść przez to sam, uświadomienia sobie
straty, że to już na zawsze, że to jest nieodwracalne; sam podjąć próbę ułożenia sobie w
głowie tej tragedii, bez względu na obecność i pomoc innych. Ważnym wydaje mi się pozwolenie
sobie na przeżywanie żałoby na swój sposób, nie poddawanie się oczekiwaniom innych, ich
"radom" kiedy powinno się już "przestać" i wrócić do
"normalności", czy to może już czas, by skończyć z „rozdrapywaniem
ran” i nakręcaniem się”, jak często chodzić na cmentarz, jak uzewnętrzniać
żałobę itp. Pozwolić sobie na wykrzyczenie całego bólu, oskarżeń(?), czasami nie wiadomo pod
jakim adresem je kierować... Nie oszukiwać się, nie próbować zakrzyczeć żałoby, zepchnąć
tego całego bólu na bok, by nie wrócił ze zdwojona siłą. Mnie w pewnym momencie
„poddanie się fali” zrobiło dobrze.
Warto spróbować przebaczyć sobie,
że "pozwoliłam" na śmierć swojego dziecka, że nie przewidziałam, że to dziś, że w
ten sposób, choć przecież każda dobra matka-polka ma intuicję...
I być dla siebie
dobrym. Spróbować się rozpieszczać, jakkolwiek absurdalnie by to brzmiało dla rodziców po
stracie. Być dla siebie dobrym "psychicznie", jak i w wymiarze fizycznym. Może
warto spróbować powrócić do starych przyjemności ( w moim wypadku była to poranna kawa z
gazetą i papierosem), dobra książka, film. A może warto spróbować zupełnie czegoś nowego. I
nie oczekiwać, że uda się od razu. Bo się nie uda.
Mnie pomogło też mówienie. Ogarnął
mnie swoisty słowotok. Na szczęście miałam wokół siebie osoby, które chciały tego
słuchać.
Pomogło także przeczytanie książki o stracie dziecka, kilku artykułów
opisujących poszczególne etapy żałoby, a co więcej reakcje, refleksje i odczucia osób w
podobnej sytuacji. Uzmysłowiły mi one, że nie zwariowałam, nie jestem nienormalna. Na
początku trochę śmiałam się z tych etapów żałoby. No bo jak to? Usiadł psycholog i podzielił
żałobę na kilka etapów z poszczególnymi „objawami”. Jak to? Przecież żałoba to
taka indywidualna sprawa, a tu ktoś próbuje upchnąć je w tabelki i podpunkty. Wspomniał
chociaż o ich płynności. Z czasem zaczęłam je odhaczać w myślach. To już mam za sobą, to
jeszcze może mnie dotknąć. Że inni tez tak mają, że inni też z TYM żyją.
Pomogły tez
codzienne rozmowy z Alkiem. Poranne rozmowy, tuż po przebudzeniu, gdy otwierałam oczy i mój
wzrok napotykał jego zdjęcie. Zdjęcie rozpromienionego, szczęśliwego chłopca. Przez długi
czas nie mogłam opanować płaczu, z czasem nauczyłam się odwzajemniać uśmiech.
Trzeba
uczyć się siebie na nowo, bo tamto stare ja umarło razem z nim. „Wymyślać”
siebie na nowo. Spróbować tchnąć życie w kukłę, która z nas została. I dni jakoś same się
toczą. Choć wolno niemiłosiernie.
Cierpliwie czekać, aż zacznie się czegoś chcieć.
Gdzieś pojechać, coś zobaczyć, mieć coś nowego. I powalczyć ze skradającym się uczuciem
zdrady wobec dziecka. Jak ja mogę się z czegoś uśmiać, pozwolić na jakiejś wyjście, nowy
zakup gdy moje dziecko nie żyje i jest zakopane pod ziemią. Zdrada! Zdrada! – krzyczy
coś w środku. Zapomniałaś o swoim dziecku? Wyrzuciłaś je z pamięci?
Kanty bólu z
czasem łagodnieją, powoli zaczyna sączyć się radość. Przez chwilę można znaleźć ukojenie,
odetchnąć głębiej. Na początku się TEGO nie zauważa, ale TO jest. Niezależnie od nas.
Niejako siłą inercji. Jak i większość naszego życia.
Sinusoida lepszych i gorszych
dni krąży niespokojnie. To się wspina; to opada.
Czas rozdzierania i czas zszywania.
Czas beznadziei i czas nadziei.
Co i raz dopada mnie myśl jak to możliwe, że ja żyję
i dalej "w miarę normalnie", gram w tym filmie bez jednego aktora. A ze światem
nie stało się nic. Śnieg spadł jak zwykle w tym roku w urodziny mojego syna. Jak gdyby nigdy
nic.
To późniejsze PO, już nieco spokojniejsze, wcale nie będzie takie
„cacy”, choć czasami „okraszone” jeszcze nowym dzieckiem. To życie
odarte z poczucia bezpieczeństwa, z poczucia jakiejkolwiek kontroli nad życiem swoim i
swoich bliskich.
Ale żyjemy, a każdy dzień przybliża nas do spotkania...
|