Mam na
imię Gosia, mieszkam niedaleko Wrocławia, mam 23 lata i... Aniołka w Niebie. Na naszą
Juleńkę czekaliśmy prawie 2 lata. Pierwszą ciążę(staraliśmy się około 1 roku) poroniłam w 9
tyg.(brak "zarodka"). Po około 6 mies. po serii zastrzyków hormonalnych, tabletek,
inseminacji udało się. Dowiedzieliśmy się, że znowu jestem w ciąży. Niestety, zaczęło się
brudzenie, a potem cała lawina trudności. Odklejanie kosmówki, niewydolność szyjki macicy,
szew, krążek, cukrzyca, ciągłe leżenie. Jedyne spacery były tylko do ubikacji, do gin. i
szpitala. Taka była moja ciąża. Mimo problemów, dziecko miało być zdrowe(tak mówili
lekarze). W 32 tc odeszły mi wody. Szpital, "hamowanie" dzidzi, która nie słuchała
i koniecznie chciała być już z nami. Zrobili mi cc. Zobaczyłam czarny łepek i usłyszałam jak
płacze. Króciutko, bo zaraz Ją reanimowali i zabrali z sali. Wierzyłam, że teraz musi już
być dobrze. Lekarka przyszła i powiedziała, że mała ma wspomagane oddychanie(myślałam, że to
normalne, w końcu to 32tc) i infekcję.Myślałam, dadząJej jakieś leki i będzie ok. Na
drugi dzień kolejne złe diagnozy: wada nerek, przewodu pokarmowego, serca, płuc, sepsa,
bakteria w uchu, Zespół Downa. To był szok. Nie chciałam Jej zobaczyć, dopiero trzeciego
dnia odważyłam się. Była taka duża(48 cm i 2,1 kg) i ten czarny łepek. Kazali nam Ją
ochrzcić, żeby nie czekać "na ostatniąchwilę". Daliśmy Jej na imię Julia.
Czwartego dnia przyszła lekarka i mówi "bardzo mi przykro, dziecko jest w stanie
agonalnym. Jeżeli państwo chcą, to proszę się pożegnać z dzieckiem". Poszliśmy. Nasza
mała Myszka umierała. Lekarze stali i patrzyli na nią, na nas. Wzięłam Julcie na dłonie(bo
leżała jeszvze w ikubatorze pod różnymi "rurkami") i zaczęłam kołysać. Z noska
popłynęła Jej krewka. Wytarłam i kołysałam dalej. Mąż płakał i głaskał Ją po główce.
Powiedział tylko 2 słowa "nasz Misiaczek". Patrzyłam jak słabnie Jej serduszko,
maszyna skakała raz na 30, raz na 0. Masowałam Jej serduszko, odklejałam plasterki z buzi,
ale tak delkiatnie, żeby Jej nic nie bolało. Nawet nie pamiętam czy byliśmy z Julcią do
końca. Wyprowadzili mnie z sali. Nawet nie pokazaliśmy Julci słoneczka. Dziś mija 11
miesięcy odkąd odeszła, a ja dalej nie potrafię sobie poradzić. Ale to już inna historia.
Chciałam tylko, żebyście poznały mnie i moje Dziecko. Jej 4 dni z życia na ziemi. Myszko
moja najsłodsza, Ty wiesz jak bardzo Cię kochamy. Jesteś naszą jedyną córeczką. Kocham Cię
Mama
Julcia-nasz Aniołek (13.12.2004-16.12.2004) Gosia
Mama Aniołka Julii (13.12.2004-16.12.2004) http://www.republikadzieci.pl/rd/content/view/1127/184/ i Gracjanka
|