We mnie nie ma
już tej dziecinnej i chyba pełnej egoizmu wiary, że nic naprawdę złego nie może mi się
przytrafić, że od tragedii będzie mnie zawsze oddzielać ekran telewizora, że świat
jest dobry.
Pamiętam jak po śmierci Natalii wyszliśmy ze szpitala, był taki
piękny październikowy dzień. Ludzie w rozpiętych płaszczach, żółte liście, obok park,
psy przynoszące patyki w pyskach właścicielom, dzieci w wózkach. Nie mogłam
/>zrozumieć jak to możliwe, że ludzie zachowują się tak jakby nic się nie stało. A
przecież dzieci umierają codziennie.
Chyba codziennie zastanawiam się jaka by
była. Czy byłaby dobra z matematyki? Jak by to było usłyszeć od niej 'mamo'? Czy
lubiłaby szpinak? Kiedy przyprowadziłaby pierwszego chłopaka?
Czasem wpadam
w panikę, bo nie mogę odtworzyć w pamięci jej buzi. To tak jakby wymykała mi się po
raz drugi. Czasem zastanawiam się, co po niej zostało? Żyła tylko dwa miesiące, tak
bardzo boję się, że jej życie nie miało żadnego sensu, była, odeszła i wszystko jest
takie jak przed nią. Jakby jej nigdy nie było. Dla nikogo prócz nas i najbliższej
rodziny nie była ważna (ona jako ona, nie nasza córka), nikt prócz nas i lekarzy jej
nie znał, nikt więc nie będzie o niej pamiętał. Żadnego śladu.
Dwa - trzy
miesięce po śmierci Natalii okazało się, że niedopełnione zostały formalności w
związku ze sprzedażą mojego mieszkania i że wobec tego akt notarialny nie ma mocy
prawnej, można go unieważnić. Pamiętam jak powiedziałam do Pawła, że może to dobrze,
że pospieszyliśmy się z decyzją o sprzedaży, że przecież mieszkanie mogłoby zostać dla
Natalii.
Ciągle czasem wydaje mi się, że zaraz pojadę do szpitala i ją
zobaczę.
Czytałam jej ciągle książki dr. Seussa (w tłumaczeniu Barańczaka).
Miałam wrażenie, że ten sam rytm, te same słowa, mój głos, powtarzalność tego
/>wszystkiego dają jej poczucie bezpieczeństwa. Nauczyłam się w końcu ich na pamięć.
Teraz jak jestem na cmentarzu też jej to mówię. Nie zwariowałam, wiem, że ona nie
słyszy. Ale zamykam oczy i wypowiadając te znane fragmenty czuję się jakbym cofnęła
czas, jakbym znowu stała nachylona nad inkubatorem, jakby znowu był sierpień czy
wrzesień. "Westchnął ptak Grzebielucha zwany też podpuszczajką wysiadywać
wciąż jajko taki los nie jest bajką drugi tydzień już siedzę, co za nuda na Boga
/>czuję bezsens istnienia i zdrętwiała mi noga. Z jakiej racji właściwie mam zajmować
się pracą? Czy mi chociaż za pracę przyzwoicie zapłacą? Bardzo wątpię, albowiem
wszyscy przeraźliwie są skąpi Może raczej wziąć urlop, ale kto mnie zastąpi?
(...)" Na szczęście grób jest duży, rodzinny, zamykany bramką, więc nikt o ile nie
wejdzie do środka, a nie wejdzie bez kluczy, niczego nie słyszy. Mogę więc tak
/>sobie udawać, wyobrażać sobie, że umiem wrócić do tego czasu gdy ona jeszcze była.
Tak wiele bym dała, żeby pozwolono mi ją jeszcze zobaczyć, choćby przez chwilę,
żeby pozwolono mi ją jeszcze raz przytulić, zobaczyć jej uśmiech, dotknąć łapki.
Więc tak mamroczę sobie pod nosem o tej podłej Grzebielusze jak mamrotałam tyle razy
nad inkubatorem i wyobrażam sobie, ze zaraz przerwę to, nachylę się nad nią, poprawię
jej czapeczkę, wytrę buzię, nałożę skarpetkę, którą mała wiercipięta (dosłownie
wiercipięta) znowu zrzuciła, pocałuję w policzek.
W torebce noszę malutką,
zrobioną na szydełku przez moją mamę czapeczkę Natalii. Już nie pachnie dziecięcą
oliwką, ale jest na niej zielony ślad po tym jak ulało jej się z buzi. Dowód, że
istniała.
Mój ojciec powiedział, że ciągle wraca do niego takie poczucie, że to
jakiś koszmarny sen, z którego zaraz się obudzi i odetchnie. Ja mam podobne
uczucie.
style="mso-special-character: line-break" />
|