To trudny temat, ale moze po prostu opowiem jak to ze mna bywalo. Moja wiara, malenka, mniejsza niz ziarno gorczycy, sama czasem sie zastanawiam czy w ogole jeszcze ta wiara we mnie jest. Po odejsciu pierwszej kruszynki pomyslalam, ze moze po prostu nie byla mi ona pisana, ze Bog ma na glowie tyle waznych spraw, ze przeoczyl wyslanie tego dziecka na ziemie, jakis aniol stroz sie pospieszyl, a potem trzeba bylo to odkrecac. Jakos sie pozbieralam. Gdy w drugiej ciazy okazalo sie ze to sa bliznaiki pomyslalam: ach, wiec Bog jest dobry, teraz wynagradza mi tamta strate. Naiwne jest to nasze oczekiwanie i takie bardzo ziemskie rozumowanie w "sprawiedliwosc". Znowu zabral mi jedno malenstwo. Czas proby? Po co, dlaczego tak sie stalo? Nie wiem. Ale byla jeszcze Malgorzatka, ktora byla dowodem jego istnienia i dobroci. Nasza cudowna, wspaniala coreczka. Ale i ona musiala umrzec, a ja tylko moglam podjac decyzje czy bedzie to wczesniej czy pozniej. Bunt? I to jaki! I pytania bez odpowiedzi, i lzy, i dno rozpaczy, otchlan czarna, za ktora tylko pustka. Kiedy Malgorzatka po porodzie lezala w inkubatorze i nikt nie wiedzial ile jeszcze bedzie zyc (ale wiadomo bylo ze musi umrzec, z jej wadami nie miala najmniejszych szans) wtedy po raz pierwszy od bardzo dawna pomodlilam sie tak zarliwie, jak chyba tylko dzieci i swieci modlic sie potrafia. Prosilam Go ze jesli moja coreczka nie moze byc z nami, to niech ja zabierze do siebie, niech ona nie cierpi zbyt dlugo, niech odejdzie w pokoju. Zmarla kilka godzin pozniej. Pozegnalam sie z nia, przytulilam ten ostatni raz i wrocilam do swojej jednoosobowej sali. Lezalam, plakalam i dziekowalam Mu, ze choc tej modlitwy wysluchal. Za sciana jakis maluszek marudzil zmeczony noca, mama cichutko go uspokajala. A Malgorzatki juz nie bylo z nami. Potem dlugi czas zalu, rozpaczy, uspokojenia, rozpaczy, ciszy i smutku. Nie rozmawiam z Nim zbyt czesto. Wiem przeciez ile ma na glowie. Ale On wie. Potem byla kolejna ciaza. Jak przezyc 9 meisiecy wiedzac to wszytko co wiem? Jak sie zdecydowac wiedzac, ze dziecko mozna stracic od pierwszej do ostatniej chwili? Ze w ostatniej godzie porodu ono i tak moze umrzec - jesli tak bylo nam i jemu pisane? Bardzo mi pomogla moja przyjaciolka. Osoba troche z innego swiata, troche czarownica a troche szamanka. Super Baba. Kiedy plakalam jej w sluchawke, ze jak ja mam dac rade, skoro przeciez NIE DA sie w zaden sposob wplynac by dziecko bylo zdrowe, a nawet jak sie urodzi pozornie zdrowe to i tak moze umrzec, zapasc na nieuleczalna chorobe, slowem jak z ta wiedza zyc i byc w ciazy? A wtedy ona powiedziala mi slowa, ktore do dzis pomagaja w trudnych chwilach: Modl sie. Zaufaj. Jestesmy na tym swiecie po cos. Pamietaj, ze dziecko tez ma wolna wole, moze Malgorzatka wcale nie chciala byc teraz i tutaj? Ale musisz wierzyc. Zawracaj glowe Panu Bogu i modl sie o dziecko, ktore jest tobie pisane. Bez tej wiary wiedzac to co wiesz, zwariujesz w ciazy, albo od razu pomysl o adopcji. I wiecie co? Uspokoilam sie jakos wewnetrznie. Moja wiara nadal taka malutka, ze ziarno gorczycy to przy niej gora. Ale mam tylko tyle. Ta malenka iskierke wiary. Moze wystarczy? Czasem zastanawiam sie nad pelnym sensem slow "Badz wola Twoja". Czy kiedykolwiek odmawiajac pacierz, tak naprawde czulam i rozumialam te slowa czy tylko je odklepywalam jak wiersz na akademii? I czasem mysle, ze chyba dopiero teraz potrafilabym je powiedziec z pelnym przekonaniem. Ale pewnosci nie mam. A Bog na pewno jest nad nami i na pewno usmiecha sie kiedy gromada naszych dzieciaczkow rozrabia obok Niego zamiast spiewac psalmy :) Sciskam anka
|