Nie wiem,czy dobrze, robię, mąż twierdzi, że nie powinnam znów tego rozgrzebywac, moją histrię opisałam na innym zaprzyjaźnionym forum, napisałam tez do Twojego Stylu... Ale może jak i tu opisze to może w końcu zrobi mi się lepiej... O dziecko staraliśmy się blisko 3 lata, leczenia, hormony, w końcu operacja po której szybko zaszłam w ciążę, początkowo bliźniaczą ale 1 zarodek przestał się rozwijac, bywa tak podobno, czyli 1 aniołeczek już jest. Urodził się zdrowy cudny synek Kamilek. 2 lata później staranka, szybka ciąża i od początku pod górkę. Zarodek źle umiejscowiony, kiepsko rośnie, cotygodniowe kontrole, leki podtrzymujące, 2 razy plamienia...w końcu w 15 tc lekarz mówi: no wreszcie jest dobrze. Dzidziuś pięknie urósł, nadgonił to, co było do tyłu, uspokojona pojechałam na wakacje. A tam się przeziębiłam, bolalo mnie gardło, ale poza tym żadnych objawów, więc podarowalam sobie lekarza, wyleczyłam się domowymi sposobami. W 16 tc poczułam ruchy dziecka. W 18 tc kontrola u gina, usg... i wyrok: Brak akcji serca. Horror. Szpital, 2 doby wywoływania porodu, w końcu się zaczęło, poród straszny, trwał 10 godzin, i nie mogli nic przyspieszyc, ani znieczulic bo szyjka kompletnie zamknięta. Nie wyobrażałam sobie takiego bólu. W końcu urodził się synek, 20 cm i 150 g. Nie był okręcony pępowinka, ale prawdopodobnie nie żył już od jakiegoś czasu bo ciałko było zmacerowane i położne poradziły abym nie patrzyła. Fizycznie doszłam do siebie szybciutko, trzeba było wszystko pozałatwiac a tu dostałam pokarm! Kompletnie się tego nie spodziewałam! Trzeba było odciągac laktatorem, okłady z kapusty... tyle tego mleka było... A dziecka nie ma... Do dziś biorę jeszcze leki na zatrzymanie laktacji. Na szczęście w szpitalu uniwersyteckim w Krakowie traktowali mnie wspaniale, osobna sala, obecnośc męża, wspaniałe położne i traktowanie mojego synka jak czlowieka a nie jak jakiś tam odpad... Dostaliśmy wszystkie papiery, zarejestrowalismy synka, nazwaliśmy go Emmanuel co znaczy Bóg z nami, wierząc że takie imię mu tam w niebie pomoże. Pogrzeb był straszny, myslałam że nie przeżyję. Pochowaliśmy go w małej szkatułce, razem z pamiątkami po ciąży, maleńkim misiem, aniołkiem, w białej sukience na która pokapałam trochę mojego pokarmu żeby czuł zapach mamusi. Dalismy tam tez nasze zdjęcie i list. Teraz mamy już tez piękny nagrobek. a ja po tym wszystkim poczułam się lepiej, wiem, ze nic więcej dla niego nie mogłam zrobic. Czekamy teraz na wyniki sekcji żeby wiedziec co zabiło naszego Emusia... jeśli to ta moja infekcja to chyba tego nie przezyję! Trzymam się tylko dzięki drugiemu synkowi który bardzo mnie potrzebuje... D ni jakoś mijają, mam dużo czasu bo mam urlop macierzyński... o ironio, tylko nie mam komu zmieniac pieluszek! Radzę sobie, czytając durne ksiażki, gazety, ogladając seriale, zajmując sie drugim synkiem...wszystko zeby tylko nie myslec. Ale w koncu nadchodzi wieczór, synus śpi a ja płaczę... kiedy to w końcu minie?? Czytam wasze historie i znów płaczę... Żałuję, ze posłuchałam poloznych i nie popatrzyłam na syneczka, że go cho nie pogłaskałam... Codziennie gdy jestem na cmentarzu i widze jak ziemia zapada się nad jego trumienką to mam ochote odkopac go i poglaskac... Kamilek ur. 30 czerwca 2009 i Emuś ur. i zm. 30 lipca 2011 www.emmanuelpazdan.pamietajmy.com.pl
|