Witam wszystkich.
Od pewnego czasu jetem czytelniczką tego forum, ale nie miałam odwagi sama pisać. Wystarczało mi, że czytałam wasze historie, to one przyprawiały mnie o łzy, a kiedy indziej dodawały otuchy ( i mam nadzieję, że nadal tak będzie). W końcu jednak zrobiło mi się głupio, że tylko czytam o Waszych przeżyciach, zaczęłam czuć się jak podglądaczka. Dlatego też zebrałam siły i spróbuje coś napisać.
We wrześniu 2007 moja córka Amelka skończyła 3,5 roku i zaczęłam muśleć o rodeństwie dla niej. I tak instynkt macieżyński we mnie rósł aż do tego stopnia, iż 1.01.2008r zaszłam w druga planowaną ciążę. Początek 40 tyg. w poniedziałek rano leciutkie skurcze, jadę wszystko pozałatwiać, żeby po porodzie nie zawracać sobie niczym głowy i chwalę się wszystkim że to juz to. Tak się cieszyłam, że już nie długo będę miała swoją córeczkę w ramionach. Do wieczora nieregularne skurcze do 15 - 20 min., przez całą noc skurcze co 15 min, budzę męża i jedziemy do szpitala, bo odstępy między skurczami się nie zmniejszają. Przyjazd do szpitala, pielęgniarki chcą usłyszeć bicie serduszka, ale nic nie słychać, przychodzi druga bo mówi że coś słyszała, szuka ale też nic. Wzywają lekarza prosi mnie na usg, ja strasznie przerażona, lekarz wykonuje badanie i... A potem to już wielki szok, wielki placz, wywołany poród i potwierdzenie że była owinięta pępowiną. Wziełam Majkę na ręce była cieplutka i czerwoniutka jakby spała, przytuliłam ucałowałam i to wszystko.
Po sześciu tyg. wizyta u ginekologa z wynikami sekcji zwłok. Lekarz poinformował mnie, że dziecko było zdrowe,żadnych wad, zawiniła pępowina i że żadnej mojej winy w tym nie ma. Codziennie rano podnosi mnie z łóżka wyłącznie świadomość że mam Amelkę i pragnienie zajścia w kolejna ciążę.
Aga Mama Amelki (7.03.2004), Majki (*+ 16.09.2008 40 tc) i Nikodema (*+ 1.12.2009 36 tc)
|