Justynka, to takie mądre, dojrzałe co napisałaś...zazdroszczę Ci tego wewnętrznego spokoju, ja wciąż go szukam...Oczywiście zgadzam się z tym, co piszesz i jest we mnie w środku jakaś próba przemówienia sobie do rozsądku, wytłumaczenia czyichś zachowań. Ale to chyba trochę potrwa. Póki co, jestem łatwym celem. Zauważyłam dziwną prawidłowość: częściej spotyka mnie przykrość ze strony kobiet. Chociaż to one przecież są matkami, one powinny mieć więcej empatii...A to właśnie mój szef, jak wróciłam, powiedział ze łzami w oczach, żebym wracała do pracy w swoim tempie. Nie powiedział wiele, ale bardzo wyraźnie czułam, jak bardzo było mu przykro. To samo bliski kolega: kilka dni temu, jak wróciłam z tego okropnego spotkania z koleżankami (pisałam w innym wątku) powiedział mi, że oni z żoną bardzo to wszystko przeżywali, ale nic nie mówili, bo kompletnie nie wiedzieli jak pomóc. Odpowiedziałam, że jestem w stanie zrozumieć kogoś kto nie mówi nic bardziej niż kogoś kto mówi głupoty lub mówi by zranić. Myślę, że wtedy i jemu trochę ulżyło. Jeszcze jedna prawidłowość: nie ranią mnie osoby, które również przeżyły w życiu jakąś tragedię i szukają ze mną kontaktu. Nie nachalnie, nie na siłę, tak po prostu. Już dwie, znacznie starsze ode mnie panie, kiedy znalazły chwilę 'sam na sam' ze mną, podzieliły się swoimi smutnymi doświadczeniami z życia. Nie zadały mi ANI JEDNEGO PYTANIA, po prostu mi powiedziały, spokojnie, cicho, jedna nawet płacząc, mimo że chodziło o odległą przeszłość. Tak jakby chciały mi nieśmiało podać rękę, jakby chciały pokazać, że nie jestem sama. Ja to doceniam, naprawdę. Tylko wciąż jeszcze jest we mnie tyle bólu, że nie potrafię sobie poradzić ze wszystkim. Ale coraz częściej zauważam istnienie tych pojedynczych dobrych osób, tych pojedynczych gestów. Nie musi ich być dużo, ważne żeby były w ogóle. I miejsce takie jak to...
|