Ze wszystkich sił staram sie udowodnić sobie samej i światu, że przecież jestem silna, że przeszłam terapię grupową, że teraz potrafię poradzić sobie ze wszystkim, bo przecież juz wszystko, co może najgorszego spotkać dziecko, potem kobietę i człowieka już przeszłam. A jednak nie. To nic, że już to kiedyś przeszłam. Moje drugie dziecko umarło. Nie jest łatwiej. Myślę tylko o tym, że to we mnie jest coś, że muszę przejść w swoim życiu całe możliwe zło i pechem tego dziecka było, że było moje. I to jest to nieszczęście. Ono było niewinne, ale skoro trafiło na mnie, musiało umrzeć. Nie potrafię pozbyć sie tych myśli, wciąż wracają i mnie zabijają. Czy to ja zwariowałam? Czy inni tez tak się czuli?
|