Straciłam dwoje dzieci, 3 dniowego syneczka i (1994 rok) i 2004 rok, dokładnie 10 lat w 20 tyg. ciązy. Ja jakoś zyje, jakoś, bo to nie jest pełnia życia. Nie moge jednak pogodzić się z faktem, że choćbym oczy wypłakała i modliła się całymi dniami, to dzieci ciągle będa umierać. I te malenstwa w brzuchu swoich mam i te większe, z rozkosznymi oczkami i włoskami i te, które juz są podporą swoich rodziców. W momentach, kiedy matka nie musi się już tak bać, dziecko jest samodzielne, i nagle ... odchodzi. Jestem tu prawie codziennie, czytam i ciągle nie przestaję sobie zadawac pytania DLACZEGO???? Jak można cieszyć się życiem... kiedy życie umiera??? Gdybym mogła wszystkim cierpiącym mamom odebrać choć odrobinę smutku, żalu i tęsknoty... i ilez byłoby mi lżej. Ściskam wszystkie Aniołkowe mamy. Dzisiaj jest mi szczególnie źle...
|