Przeczytałam ostatnio artykuł, który dał mi wiele do myślenia. W ostatnim czasie bowiem coraz więcej młodych, wykształconych kobiet odchodzi do klasztorów i to często o zaostrzonej regule. Mowa tam była o kobiecie, która miała ułożone życie osobiste, pracowała na uniwersytecie (zna kilka języków), realizowała się, była ceniona i życie stało przed nią otworem. A jednak pewnego dnia zapukała do bram klasztoru. Od 10 lat nie opuściła murów klasztoru, jest to klasztor zupełnie zamknięty, nie moze zobaczyć najbliższych (więc właściwie to tak, jakby umarli w pewien sposób), malo tego nie można tez opuściś klasztoru nawet z powodu pogrzebu. tego już nie rozumiem, ale te kobiety się na takie warunki godzą. Autorka artykułu rozmawiała z nią. Siostra powiedziała, że po przybyciu tam nie działo sie nic dziwnego, zadnych nadzwyczajnych zdarzeń, czy nawiedzeń, po prostu dzień, jak codzień. Wstaje o godz. 5 30! I to jak mówiła jest dla niej najgorsze. Potem 3 godziny modlitwy... potem śniadanie złozone z chleba i warzyw ( i tak trwa pól roku). Praca i modlitwa, modlitwa i praca. Matka przełożona otwarcie powiedziała, ze niejednokrotnie dziwi się takim dycyzjom, i jak szczerze przyznała niejdnokrotnie przeorysze klasztorów nie mają nawet matury i niestety nie dorównują intelektualnie młodym siostrom. Sama siostra przyznała, że do towarzystawa ma osoby z którymi tez nieraz nie może się dogadać. Boże cóż tu mówić o rozmowie skoro i na to jest wyznaczony czas. Czego pani brakuje zapytała na koniec dziennikarka: ... widoku gór... odpowiedziała młoda, zdolna dziewczyna, która twierdzi, że właśnie tu odnalazła spokój. A Ten, któremu się poświęciła nigdy jej nie zawiedzie. Dlaczego o tym Wam napisałam, bo zastanawiam się, czy rozstanie z naszymi dziecmi to tez taki rodzaj klasztoru... poświęcamy nasze cierpienie... nie możemy ich przytulać, nie możemy patrzeć , jak rosną, kazde wspomnienie boli... ale dla Miłości musimy poświecić to nasze cierpienie? Ja nie umiałabym zrezygnować z życia, które prowadzę i podziwiam te kobiety... i sam fakt, że skoro One potrafią w tej surowej rzeczywistości i tęsknocie za najblizszymi, bez możliwości obcowania z przyjaciółmi (którzy zostali na "wolności') są szczęśliwe. Potrafią sie ukorzyć, pogodzić i cieszyć tym, co mają. Co Wy o tym myślicie... czy śmierść naszych dzieci... to nasza ofiara na ziemi? Światło dla wszystkich Aniołków *****
|