To zależy czego chcecie. W Poznaniu stworzyłam grupę bez księdza i psychologa na zasadzie rodzice-rodzicom. Jednak wtedy na barkach jednej osoby spoczywa konsekwentne organizowanie spotkań i dość duża odpowiedzialność za to co się robi i mówi.
Trzeba też nauczyć się być jak najmniej widocznym przewodnikiem stada. Wciąż uczę się wycofywać, by było mnie mniej, coraz mniej.
Nie można również stwarzać kącika wzajemnej adoracji, a spotkania prowadzić tak, by nowa osoba mogła poczuć się dobrze, u siebie. Należy uważać na teksty typu: "Jak tam u męża, teściowa znów dopiekła, kupiłaś te buty?"... To, co buduje wspólnotę z jednym, będzie odciągać drugiego, tego, z którym nie zdążyłaś jeszcze wymienić tego typu koleżeńskich doświadczeń, informacji.
Trzeba to dobrze rozważyć w sercu. Parę lat zajęło mi nauczenie się jak "po pierwsze nie szkodzić". Wypracowałam swoje ścieżki przez 6-letnie doświadczenie, podręczniki na niewiele się zdają chyba w tym wypadku.
Spotkania z księdzem - przewodnikiem od razu profilują tego typu spotkania; osoby niewierzące lub innego wyznania nie będą "u siebie", tu złudzeń nie mam.
Z kolei grupy wsparcia prowadzone przez psychologa, by być dobrze prowadzonymi grupami, powinny być zamknięce i ruszać cyklicznie, np. co pół roku nowa grupa. I tu znów pewna trudność - bo czasem ktoś spróbuje dostać się do takiej grupy tylko raz. Poza tym ani ksiądz, ani psycholog nie dzieli owego trudnego doświadczenia - a więc pozostaje poza kręgiem, jako typowy koordynator. Nie zawsze taka forma przekonuje rodziców. Stawiam na stwarzanie alternatywy.
W każdym razie powodzenia! :)
|