Moja sytuacja w domu jest bardzo podobna. Mąż bardzo się cieszył, że będziemy mieli synka(mam 4-letnią córeczkę). Niestety dziecko urodziło się w 25 tyg. i zmarło po 10 godzinach dn. 23.05.2005. Do momentu pogrzebu mąż był dla mnie bardzo czuły i opiekuńczy. Pocieszał mnie, mówił, że widocznie tak musiało być, że nie ma w tym niczyjej winy. Jednak później uznał chyba, że wszytko już został zakończone, był pogrzeb, formalność został dopełnione i na tym koniec. Nie rozumiał dlaczego ja w dalszym ciągu płacze, mówił, że przecież to już niczego nie zmieni. Nie rozumiał, że ja całyn czas poptrzebuję od niego kilka słów pocieszenia i zrozumienia. Od dnia śmierci naszego synka Kubusia minęły już 4 miesiące. Mąż do tej pory był tylko 2 razy na cmentarzu (jak wybieraliśmy pomnik i jak pomnik był juz zrobiony). Może niektórzy ludzie w ten właśnie sposób reagują na tragedie jakie ich spotykają (taką pozorną obojętnością). Może nasi mężowie dlatego nie chcą z nami rozmawiać o śmierci dzieci, bo po prostu nie wiedzą co powiedzieć, nie chcą nas zranić i sami boją się swoich uczuć. Może po prostu potrzebują więcej czasu...
Pozdrawiam Aneta - mama Ali i Aniołka Kubusia
|