Magdo, zastanawiałam się, czy się odezwać w tym wątku, gdyż to, czego zaznałam i zaznaję ze strony A. w kwestii wsparcia przy ułomności Piotrusia, mogę śmiało ocenić na 6+, więc pewnie powinnam siedzieć cicho. Choć różnimy się w błahostkach, w kwestiach priorytetowych na szczęście idziemy w tym samym tempie i dochodzimy do podobnych wniosków. Dlatego np. decyzję o odstąpieniu od operowania Piotrusia uznaję z czystym sumieniem jako naszą wspólną. Nikt nie musiał na nikogo wpływać, narzucać swojego zdania. Na szczęście. Trudno byłoby nam potem żyć z myślą, że druga strona popełnia błąd i że ktoś musi ustąpić, a chodziłoby przecież o zdrowie naszego dziecka. Kiedyś pomyślałam sobie, że nawet gdyby cały świat uważał, że robimy źle, tak naprawdę nie jest to tak istotnie, jak nasze życie w przekonaniu, że jako rodzice Piotrusia wspólnie już wiemy, co mamy robić, a czego nie.
Co do wstydu czy niedopuszczania do siebie myśli o chorobie dziecka (przez mężczyzn), wiem, że to czasem tak wygląda. Ale wierzę głęboko, że przemawia przez nich bardzo silna chęć posiadania zdrowego dziecka, pokazania światu, że udało im się "stworzyć" silnego potomka, który będzie "przedłużeniem rodu". Pamiętam, że kiedyś szliśmy do znajomych A., którzy nie wiedzieli jeszcze o dłoni Piotrusia. Poprosiłam A., żeby wspomniał o tym, aby później nie było konsternacji, przyglądania się i dużo za długiej ciszy, której nie znoszę w takich chwilach. Słyszałam tę rozmowę - dla nie komunikat brzmiał jak informacja o opryszcze lub większym skaleczeniu. Szybko, krótko, bez emocji. Byłam trochę zaskoczona, bo wiem, że serce A. przeżywa to dużo bardziej, ale szybko zrozumiałam, że - wg facetów - na zewnątrz tak trzeba. Dla siebie, ale również dla nas - partnerek. Bo co by było, gdyby dwie strony przeżywały za bardzo?
e.
--------------- http://www.wady-dloni.org.pl/
|