Po tym, jak 27 lat temu urodził się z ciężką wrodzoną wadą Wojtek, wcale nie przestaliśmy myśleć o drugim dziecku. 

Byliśmy bardzo młodzi i wierzyliśmy, że wszystkiemu damy radę. Czekały nas wzloty i upadki, różne opinie i rokowania, operacje, zabiegi rehabilitacyjne, ale i pospolite radości. 

Wojtek był i jest pogodnym, dobrym i kochającym synem. Pomagamy mu w jego losie człowieka przykutego do wózka i nieświetnie widzącego, a on nas wspiera dobrym słowem. 

 W ciągu następnych kilku lat oczekiwaliśmy dziecka dwukrotnie, ale wszystko kończyło się najdalej po 3 miesiącach. Budynek przy ul. Kopernika poznałem na pamięć - moja dziewczyna leżała tam tygodniami, bezskutecznie. I po 10 latach urodził się Janek.   

Troszkę przedwcześnie, ale przezwyciężył trudności zdrowotne, a my nauczyliśmy się nowego wyrazu: "dzieci". Dziś ma 16 lat, jest większy ode mnie i dostarcza nam wszelkich radości i trosk, jakich zwykli przysparzać faceci w jego wieku. No, a 2 lata po Janku urodził się Antek.

Też był wcześniakiem, wiec zabrali go na neonatologię. Tam go widziałem. Drobny, ciemne włosy. Żona, po trzeciej cesarce, nie zdążyła. Odwiedzałem Ją codziennie. 

Na czwarty dzień wyszła do mnie - nie zapomnę tego - szła, a przecież nie ubywało odległości między nami, i już wiedziałem... Maluch nie żyje - powiedziała, a ja mogłem Jej tylko solennie przyrzec, że zrobię wszystko, co do mnie należy. Jeszcze i przez to musimy przejść... tyle byłem w stanie powiedzieć, bo świadomość faktu dochodziła do mnie potężniejącą falą i wiedziałem, że muszę się uczepić działania, aby jej nie ulec. Była właśnie 14 rocznica naszego ślubu.

Z precyzją automatu przez następne dni załatwiałem wszystkie formalności. Na Małym Rynku kupiłem ubranko, zamówiłem kwiaty, zawoziłem Wojtka do jego ośrodka a Janka do Babci; później odbierałem chłopaków - jak co dzień. U ks. Bryły wyjednałem pozwolenie na pochowanie Antosia w starym grobowcu należącym do wygasłej już linii mojej rodziny na Salwatorze. Robiłem śniadania i kolacje. Noc poprzedzającą pogrzeb spędziłem bezsennie, pisząc list do Antosia. Następnego ranka widziałem go znowu. Dałem mu ten list i medalik,
który zdjąłem z szyi - odtąd nie noszę juz żadnego. Potem wsiadłem w auto i pojechałem na cmentarz. Po mszy, która celebrował zaprzyjaźniony ksiądz, sam zaniosłem Antosia na miejsce spoczynku. To był ten jedyny raz, kiedy trzymałem Go w ramionach. Mojej dziewczynie nawet to nie było dane. Po pogrzebie pojechałem po nią do szpitala. Odczuła ulgę, kiedy Jej powiedziałem, że wypełniłem swoje obowiązki.

To był trudny dzień.

Antek miałby dziś 14 lat, byłby gimnazjalistą. Nieraz myślałem o tym, jak to by było, gdyby był z nami. I jaki by był? Co wniósłby do naszego życia? O jaką barwę jest ono uboższe? To wielka, nieodgadniona tajemnica. Czasem przychodzi do mnie we śnie, zwykle jako 8-9 letni chłopak. Ale ja mało sypiam. 

Stary71